Kochamy się przez telefon
W cyklu „Miesiące”, w wierszu „Listopad”, Teresa Rudowicz napisała: zresztą nieważne są słowa. Można to rozumieć dwojako. Oto wyżej cytowane zdanie jest wyrazem swoistej kapitulacji powodowanej niewiarą w moc poetyckiego tworzywa. Albo – co zresztą wiąże się z tym pierwszym – wers ów mówi o zbyt małej pojemności słowa. Owszem, jest ono zawsze ważne, ale i zawsze zbyt mało nośne. Za pomocą słów nie jesteśmy w stanie wypowiedzieć całego ogromu emocji, nastrojów, klimatów; nieprzebranego bogactwa ich odcieni. Słowo, to tylko rusztowanie dla tej bogatej i skomplikowanej konstrukcji wewnętrznej, emocjonalnej.
Oczywiście, widać jak jednak ważne jest dla poetki, bo przecież, choć może nie w pełni, realizuje pokładane w nim nadzieje. Staje się najistotniejszym komunikatem mówiącym o rzeczach najważniejszych, czyli tych, które przeżywa i przedstawia podmiot liryczny. A taki komunikat musi obfitować w znaczenia, być precyzyjny.
Właśnie precyzją, konsekwencją obrazowania, doskonałym wyczuciem słowa i jego możliwości charakteryzuje się się tomik Teresy Rudowicz. Bardzo spójny, ekspresyjny, nasycony emocjami. Element scalający stanowi tutaj mit Fausta, tylko niejako „odwrócony”. Rzeczywistość jest widziana oczami Małgorzaty. To ona, młoda dziewczyna, patrzy na Fausta, któremu się „zdarzyła” i prowadzi z nim dialog. Bo przecież i on „zdarzył się jej”.
Jest to zarazem swoista poetycka rozmowa z tomem wierszy Leszka Żulińskiego „Ja, Faust”, wydanym w 2008 roku przez Wydawnictwo Nowy Świat. Wszystkie wiersze z otwierającego „Korzeń werbeny” cyklu „Godziny” zaczynają się wersami zaczerpniętymi z „faustowskich” utworów Żulińskiego. Z wyjątkiem – dodajmy po kronikarsku – jednego, w którym wers-motto znajduje się w środku („dziewiętnasta”). Pozostałe dwa cykle – „Miesiące” oraz „Kamienie”, a także utwór oddzielony stroną rozdziałową „Post scriptum”, choć nie mają już tak dosłownych odniesień do wierszy Żulińskiego, dalej są głęboko zanurzone w klimatach faustowskich.
Leszek Żuliński na czwartej stronie okładki swojego tomu wyznaje: „Wcześniej nie sądziłem, że każdy z nas może być późnym wnukiem Fausta. Dzisiaj wiem to na pewno.” Wydaje się, że Teresa Rudowicz nader wcześnie odkryła, iż każda dziewczyna może być późną wnuczką Małgorzaty. I dlatego tomik Rudowicz tak często prowadzi dyskurs o miłości, samotności, o przemijaniu wszystkiego na tym świecie, co w pierwszej chwili wydaje się nam niezniszczalne, wieczne. O ułudach i granicach ludzkiego poznania. Wreszcie o konwencjach, które w pewnym sensie nie dopuszczają takich zjawisk jak miłość młodej kobiety do starego mężczyzny. W drugą stronę, owszem.
Narrator liryczny wierszy Rudowicz powiada: Małgorzata nie była szczęśliwa/ smutne oczy kryły bogactwa Persji/ syberyjskie lasy dzikie konie/ na mongolskich stepach
W dużej mierze są to wiersze o niebezpieczeństwie, jakie niesie miłość; niebezpieczeństwie totalnego uzależnienia. O wolności, ale pośród niejakiego zniewolenia. To Faust przecież cały czas kreuje Małgorzatę, stwarza ją, formuje, a ona nie może się od niego uwolnić, choć… w paradoksalny sposób jest przecież osobna, suwerenna. Oboje z Faustem wiedzą doskonale, że nie ma jej/ w chemicznych wzorach/ tajnych recepturach eliksirach.
Ale przecież Małgorzata jest. Może tylko nie tam, gdzie Faust jej szukał; gdzie jego wiara w Małgorzatę i Małgorzacie nie znajdowała potwierdzeń. Stąd taki dialog:
„Małgorzato/ to jest tylko alchemia” (L.Ż.)
wiosna i jej czary// nie – Fauście/ to jest znacznie więcej/ choć może jeszcze tego nie wiesz// nie czujesz drżenia ud/ twardości sutków/ skóry pachnącej piżmem// nie smakowałeś mnie dotąd/ nie znasz tęsknoty
Teresa Rudowicz posługując się nieustającym uniwersalizmem tego mitu, zakorzenia w nim treści jak najbardziej współczesne. Są to wiersze o miłości niezwykle trudnej, o niepewności spełnienia. A jeśli nawet, to o rychłym, naturalnym jej zakończeniu. Wizja przemijania, oddalenia, niemożności pokonywania przestrzeni w jednym momencie, wielorakich ograniczeniach słowa i poznania, a także refleksja eschatologiczna – jawi się w tych wierszach niczym czarna chmura nieubłaganie nasuwająca się na słońce, które wprawdzie jeszcze świeci, ale jego blask powoli gaśnie. Dobrze się stało, że poetka ukazuje to poprzez kreowanie rzeczywistości faustowskiej, bo uzyskuje duży dystans, utrzymuje się zatem w emocjonalnej dyscyplinie, a poza tym pokazuje, że to, co wydaje się znane bywa w gruncie rzeczy niepoznane; że każda sytuacja jest inna; że wreszcie to wszystko można opowiedzieć w jak najbardziej współczesnym języku, w sposób odkrywczy, nowy. Zupełnie odmienny niż to zrobił Żuliński – co się w pełni Teresie Rudowicz udało, bo kierowała się własną, indywidualną wizją.
W tych wierszach młoda kobieta patrzy na starszego mężczyznę jak na rówieśnika. Pragnie przeżywać z nim wszelkie emocje, być przy nim, po prostu kochać… I poddaje miłość próbie wytrzymałości. A jednak zdaje sobie sprawę z wszelkich trudności, z samotności na jaką podobna miłość może ją skazać – bo przecież należą oni do różnych pokoleń, do swoich światów równoległych, w których żyją, przebywają, działają. I często okazuje się, że światy te mogą być oddzielone granicami stalowymi, których tak od razu się nie przezwycięży. A czy w ogóle można je przezwyciężyć? To jakże istotne pytanie tkwi w podskórnym nurcie tych wierszy; ile wśród nas jest Małgorzat, ilu Faustów? A jednak można je przekroczyć: kochamy się/ tylko przez telefon/ ciągle jeszcze uciekam po dotyk
Ocaleniem staje się wyobraźnia i nadzieja, i świadomość, że nieważne Kalisz czy Warszawa/ życie wszędzie tak samo boli/ i tak samo oddala. Nie ma więc ucieczki przed losem, przed przeznaczeniem – wydaje się mówić poetka – a bunt i tak nic nie pomoże. Z wierszy Rudowicz – paradoksalnie – emanuje filozoficzny spokój przy jednoczesnych emocjach egzystencjalnych: nawet jeśli ta chwila tylko udaje prawdę/ czuję twój oddech na szyi.
A więc prawdziwą chwilą jest ta, którą w czasie teraźniejszym kreujemy i zatrzymujemy w sobie, w wyobraźni. Bo co na dobrą sprawę jest prawdziwe? Nasze wyobrażenia, widzenie świata, wszelkie interpretacje są przecież zdeterminowane. Cała kultura, mity, tradycja, to „części składowe” ludzkiej osobowości. Wobec tego teraz mamy tylko teraz – powie Rudowicz w „Listopadzie”. I to wydaje się być istotnym, faustowskim przesłaniem „Korzenia werbeny”.
Świetnie wykorzystany mit, przetworzony i zindywidualizowany, przedstawiony ze znakomitym wyczuciem wszelkich niuansów psychologicznych i językowych, to niezbywalny walor poezji Teresy Rudowicz. Przejrzystość kompozycji, celna, oszczędna metaforyka, wyczucie słowa aż do granic możliwości – stawiają „Korzeń werbeny” niewątpliwie w pierwszym szeregu.