Święta Rita wymagała renowacji. Widzisz – mówiła Zojka – stawiając przed figurą świeże kwiaty – niedługo farba całkiem odpadnie i nikt nie będzie wiedział, kim jesteś. W zasadzie jaka to różnica, twarz to twarz, równie dobrze mogłaby być moja. Każda świętość jest szaleństwem, każde szaleństwo, świętością. Zojka była tutejsza. Tu są moje korzenie – mówiła z dumą, kiedy jakiś turysta przyjechał do wsi.
Piotr zgubił się dawno temu, ale nie wiedział gdzie. Próbował się wprawdzie odnaleźć, ale robił to w sposób przypadkowy, wybierając z ofert rozlicznych biur podróży miejsca dalekie i egzotyczne. W tym roku pierwszy raz pomyślał o podróży nad Bug i teraz szedł za Zojką do młyna. Młynarz z żoną prowadzili niewielkie gospodarstwo. Czegoś takiego Piotr szukał: odludzia, spokoju i ciszy.
– Tutaj ludzie mają inne dusze, drzewne – mówiła Zojka. – Jasne, że nie wszyscy, ale wielu tutejszych zna język drzew. To nie jest trudne, trzeba tylko uważnie słuchać. A ty umiesz słuchać?
Piotr nie miał ochoty rozmawiać z wariatką. Był zły na siebie, że pozwolił jej prowadzić się do młyna. Przecież to nie metropolia – pomyślał – trafiłbym.
– Nie umiesz – odpowiedziała sama sobie. Hałas jaki masz w środku zagłusza pytania. Odpowiedzi też zagłusza. Dlatego się zgubiłeś.
– Daj mi spokój, dziewczyno, pokaż gdzie ten młyn i odejdź. Chcę zostać sam.
Samotność jest jak deszcz… zanuciła Zojka, roześmiała się i pobiegła z powrotem do wioski.
Piotr stał jeszcze chwilę na drodze, patrzył na pełne wdzięku ruchy dziewczyny, na jej bose stopy. Prawie nie dotykały ziemi. Gdyby nie była wariatką, mogłaby być aniołem, pomyślał i ruszył przed siebie.
( . . . )