Ja i tamta druga
Kompozycja 64/28 to jeden z bardziej zaskakujących i zarazem charakterystycznych wierszy w debiutanckim tomie Teresy Rudowicz Podobno jest taka rzeka. Zadedykowany został… Teresie Rudowicz. Sądziłem, że autorka poświeciła go po prostu sobie, co już się nieraz przecież zdarzało. Jednak z posłowia Izabeli Fietkiewicz-Paszek dowiedzieć się można, że to sprawa bardziej skomplikowana. Chodzi bowiem (także) o nieżyjącą imienniczkę, malarkę oraz jej przestrzenny collage, lustro odniesień dla wiersza. Jeśli do tego dodać, że Teresa Rudowicz to z kolei pseudonim artystyczny Anety Kolańczyk, autorki m.in. książek Kalisz-mała ojczyzna wielkich ludzi i Dzieciństwo i młodość Adama Asnyka, otrzymujemy rodzaj wielopoziomowej kompozycji szkatułkowej. Ale tę świadomość posiądzie ten, kto zajrzy do posłowia. Może dla tych czytelników, którzy tego z różnych powodów nie czynią, choć w tym przypadku warto, bo to dobry, gesty tekst, przydałyby się w utworze stosowny przypis, naprowadzający na trop interpretacyjny? Zwłaszcza, że przy kilku innych poetka wskazuje pochodzenie cytatów. Ale Też rozumiem. Płynność, przemienność dobrze ilustrują nadrzędną ideę rządzącą twórczością Teresy Rudowicz.
Pokazuje „rozróżnienie człowieka pomiędzy s o b ą d a n y m, a s o b ą w y b r a n y m, stworzonym, wypracowanym” – by posłużyć się formułą prof. Małgorzaty Czermińskiej, wypowiedzianą przy omawianiu twórczości Stanisławy Przybyszewskiej. Może najbardziej zauważalnym polem konfrontacji staje się sama literatura. Wiersze Rudowicz są jawnie intertekstualne, co wyraża się w cytatach i mottach. Poetka sięga po Annę Świrszczyńską, Krystynę Miłobędzką, Izabelę Fietkiewicz-Paszek, Teresę Radziewicz, Tadeusza Petrykowskiego, Adama Zagajewskiego, Adama Ważyka. A i „księdzem Janem mógłbym pisać”- zdradza podmiot jednego z wierszy. Dodajmy jeszcze dwa wiersze inspirowane postacią Anną Lilpop-Iwaszkiewicz. Mamy tu zatem postacie z różnych pokoleń, estetyk, z bardzo różną intensywnością obecnych (lub nie) w świadomości literackiej. By posłużyć się językiem Teresy Rudowicz to właśnie „prywatny asamblaż”, rozdaj słownego collage’u. Najprościej byłoby napisać, że poetka świadomie uprawia rodzaj poetyckiego recyklingu (wielu autorów czyni to bezwiednie lub, co gorsza, skrycie). Korzysta z gotowego fragmentu, który w wierszu nie przestaje być nadal cytatem, a zarazem w nowym otoczeniu staje się nową wartością. Budulcem, podglebiem – nie ciałem obcym. Przypomina to klasyczny paradoks Marcela Duchampa, wystawiającego w galerii pisuar z inskrypcją. Choć ów przedmiot nadal był tym, czym wcześniej, to nikt rozsądny nie mógł go w tym przybytku sztuki potraktować utylitarnie, zgodnie z wcześniejszym przeznaczeniem. Dodać trzeba, że sięganie po cytat, czy motto nie jest dziełem czystego przypadku. Poetka uznaje po prostu, że z tym gestem wyboru w każdym momencie kryje się mocny trop, którym warto podążać. Powinien on w pisaniu zaprowadzić w nieznane dotąd obszary. Motto zaczerpnięte od koleżanki po piórze, to wyraz duchowego pokrewieństwa, może także wezwanie do improwizacji na zadany temat. Literacka zabawa? Być może. Ale czy tylko? „Asamblażowe” utwory Teresy Rudowicz warto czytać równolegle – Ogień, ogień Zagajewskiego z *** czy widzieliście jak on czyta ksiązki…, Wiersz o jesionach Adama Ważyka i Z Ważyka. Czyli oryginał i kopię artystyczną, jak to nazwał i praktycznie realizował Tymoteusz Karpowicz w Odwróconym świetle. Zestawmy zatem fragment:
- Zagajewski: „Ogień jak armie/ Mongołów pustoszy i pali drewniane/ i kamienne miasta, a potem wznosi/ lekkie domy i niewidoczne pałace,/ nakazuje Kartezjuszowi/ obalić filozofię i zbudować nową,/ przemienia się w krzew gorejący/ budzi Pascala, uderza w dzwony/ i topi je z nadmiaru gorliwości./ Czy widzieliście, jak on czyta/ książki? Kartkę po kartce, powoli,/ jakoś, kto dopiero nauczył się/ sylabizować.”
- Rudowicz: „Czy widzieliście jak on czyta książki? jakby stwarzał twierdze, kamienne miasta,/ Mosty – przęsło za przęsłem, aż do pierwszego słowa. świadkowie zeznali/ pod przysięgą – grób jest pusty. Racja była w rynkach miast, karczmach,/ burdelach i sądach, w świątyniach biły dzwony, płonął ogień. stawało się jasne,/ nieśmiertelność pachnie kurzem i atramentem. Jedna kartka mieści całe życie./ Możesz zrobić łódeczkę lub samolot.”
Po takiej równoległej lekturze można zweryfikować, na ile (jeśli w ogóle) obrazoburcze jest wyznanie podmiotu: „ pewna nowych słów/ wykrzyczę je wszystkie”? Czy operacje Rudowicz na oryginale mają na celu jego, mówiąc umownie, wzbogacenie, nowe odczytanie a może przeciwnie – unicestwienie lub polemikę? Pozostawmy jednak ten problem do odczytania innym. Skupiliśmy się na grze z cytatami. W moim przekonaniu to nie ona decyduje o tonie książki, choć dość mocno i wyraźnie go ustawia. Więc zatem co? Wiersze Rudowicz są w dużym stopniu zapisem doświadczenia poszukiwania formy. Dla siebie w wierszu i także odpowiedniego wiersza o sobie.
To także nieustająca konfrontacja: „ Ja i tamta druga, niewidzialna” (*** niebieska sukienka, biały…) prowadząca w skrajnej postaci do stworzenia sobowtóra. Od dziewczynki do starej kobiety… Dość późny książkowy debiut poetycki Teresy Rudowicz Podobno jest taka rzeka poprzedziło solidne terminowanie w pisarskim cechu. Opłaciło się. Otrzymaliśmy poezję dobrze skrojoną szytą na miarę, elegancką. Na pewno poszukującą nieustannie własnego języka, poddającą próbie różne sposoby mówienia. Stąd łatwo zarzucić jej brak indywidualnego piętna. Moim zdaniem, literackość nie zagłuszyła emocji, a przecież to ważne, może i najważniejsze.
Janusz Ryszkowski