Wydawać by się mogło, że trauma wojenna, często objawiająca się w snach, odejdzie wraz z pokoleniem, które ten dramat bezpośrednio dotknął. Jednak okazuje się to złudą. „Poetka wcielona” w postać historyczną, wędrująca po prywatnych historiach ludzi, których czyni bohaterami swoich wierszy, doświadcza tego stanu. Napisał na arkuszu Teresy Rudowicz pt. „Oni. Wiersze z pamięci” redaktor publikacji i autor wstępu, Bogdan Zdanowicz. Rzeczywiście, te teksty to szczególne relacje z cudzej przeszłości – to podróż w trudne rodzinne historie [ślubna fotografia], to studium okaleczenia wojną [Wasyl] i czasem powojennym [Dmytro], to przegląd losów cichych bohaterów, którzy zazwyczaj już wiedzą, że z podkulonym ogonem / sprawnie wrasta się w życie [dawaj kieliszki wypijemy zdrowie], żenadzieja zawsze jest czyjaś / tylko smutek bezpański [hanerot halalu], amiłość to za mało / kiedy ‘mur z prawej i z lewej’ [makom cadik].
Kompozycja arkusza stanowi precyzyjną i konsekwentną realizację konceptu – już w pierwszym wierszu, przewrotnie dedykowanym Teresie Rudowicz (co, jak się okaże, nie oznacza jedynie dedykacji samej sobie), pojawia się istotne pytanie, które, jeśli mnie czytelniczy instynkt nie zwodzi, wyznacza jasny azymut pozostałym tekstom: czym jest sumienie i co światu po nim / kiedy rdza jak ciepły koc okrywa naboje / blizny sprzączkę przy pasku do pończoch [kompozycja 64/28]
Hanna Krall wiele lat temu w mocnych słowach nazwała rolę literatury niejako w odniesieniu do tak postawionego pytania: Tylko literatura może uprzytomnić światu jego nienormalność. Nie historia… tylko literatura.
„Wiersze z pamięci” chcą być takim właśnie świadectwem, w tym celu wędrują w głąb czasu (międzywojnie, wojna, lata powojenne, współczesność) po – najogólniej mówiąc – Europie Wschodniej (m.in. Ukrainie i Gruzji), osobną przestrzeń zapewniając narodowi żydowskiemu.
Pierwszy wiersz to także swoista autoprezentacja poetki, która ujawnia, że Teresa Rudowicz to pseudonim literacki, ale jednocześnie autentyczna postać (artystka-plastyk Teresa Rudowicz żyła w latach 1928-1994) i być może stąd tak śmiałe wyznanie: pamięć – Tereso – pamięć jest tworzywem / z którego zlepiam nas od nowa [ibidem].
Pamięć okazuje się spiritus movens nie tyle nawet świadomości, tożsamości, ale i całej człowieczej kondycji. Bez pamięci – tej osobniczej, prywatnej, i tej zbiorowej, kulturowej, społecznej, historycznej – nie ma nas. Po prostu.
Kompozycja 64/28 to pierwotnie tytuł kolażu Teresy Rudowicz (z roku 1964), do którego elementów poetka nawiązuje w treści wiersza, jeśli więc prowokująco zwraca się do „tamtej” Rudowicz: myślisz że przypadkiem / na użytek wierszy / ubrałam się w twoją tożsamość [ibidem],możemy mieć pewność – nie, nie przypadkiem. Tak rozumiana opowieść – jako próba odbicia się w cudzym losie i tworzenia na tej kanwie samej siebie – to bardzo sprytny, a w efekcie brzemienny w niezwykłą poezję pomysł.
Kolejne wiersze – zgodnie z tym planem – będą więc stanowić literacki rezerwuar osobnych historii, album spoetyzowanych portretów, wobec których nie sposób przejść obojętnie, jak choćby obok wierszanapisanego wformie poruszającego listu emigrantki (Jakoś trzeba oswoić / strach pisany innymi literami [psalm 128]) do zmarłego męża: Mieliśmy być tu razem Od wylotu dzieliły nas / godziny Poszłam tylko do sklepu po mięso / na chinkali (Giorgi je uwielbiał) Wspólny posiłek / przed skokiem w przepaść // Bomby spadły na hotel obok naszej kamienicy / Czasem słyszę serce Śnię że mnie dotykasz / jak wtedy w Siginachi Mówią że jestem piękna / mogę stać się szczepem winnym // W tym roku Giorgi poszedłby do szkoły[ibidem]. Ten tekst to także nośny dowód na niezwykłą empatię autorki, która pochyla się z uwagą nad tragediami ludzi uwikłanych w historyczną i polityczną zawieruchę, ludzi, o których nikt się nie upomina. I mówi o nich dyskretnie, z wyczuciem, ściszonym głosem, z pozornym dystansem, unikając emfazy czy popadania w sentymentalizm. Taki ton, przypominający chwilami klimat towarzyszący lekturze reportaży przywołanej już wyżej Hanny Krall, daje niezwykły efekt: Opowiedziane długo rezonuje w czytelniku.
Sporo uwagi Rudowicz poświęca dramatowi narodu żydowskiego i te wiersze są bardzo bogate w inspiracje i odniesienia, podparte autentycznymi wydarzeniami, jak np. historia Ołeny, która idzie do ławry święcić wianki / plecione z pobożnych życzeń [Ołena]irobi to dla syna (odczynianie uroków pomoże / Mojsze jest najniższy w klasie [ibidem]), nie przypadkiem przecież czytającego „Godzinę myśli” Juliusza Słowackiego. Ten trop wiedzie być może do Krzemieńca, gdzie urodził się Słowacki. To tam właśnie w 1941 doszło do pogromu dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich, w którym zginęło kilkuset Żydów, a rok później do likwidacji getta, kiedy śmierć poniosło ok. 8 tys. osób. Wiadomo, że getto zostało podpalone, a kilkudniowy pożar zniszczył zabytkowe centrum (na fotografiach dogasa ogień [ibidem]). Dawna synagoga jest dziś dworcem autobusowym, o tym także mówi w swoim wierszu Rudowicz, w której pisaniu nie ma zbędnych czy przypadkowych słów, a każdy wątek okazuje się umocowany w historii. Poetka waży słowa, czyści teksty z redundantnych ozdobników na rzecz oszczędnej, chwilami ascetycznej formy. Może dlatego te frazy trafiają z chirurgiczną precyzją w samo sedno?
Holocaust wypełnił jeszcze kilka wierszy, między innymi 8/10. Czyli? „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”? Wiersz rozpoczynający się bolesnym pytaniem ilu przechodzących przez bramę // ocalało (…) [8/10], przerywany modlitwą „Ojcze nasz” w języku hebrajskim, a kończący się frazą zakładam wisior z gwiazdą / to mój naród / wybrany [ibidem], która– jeśli nie jestwyznaniem „jestem Żydówką”, to na pewno jest deklaracją pamięci, która ocala i wyrazem wielkiej empatii, symbolicznego pokrewieństwa duchowego z narodem żydowskim w świecie i w czasach nieśmiertelnych niestety stereotypów, uprzedzeń i antysemickiej pogardy. Jakbym czytała Marka Hłasko w „Pięknych dwudziestoletnich”: Każdy człowiek wierzący naprawdę w Boga powinien nosić na szyi gwiazdę Dawida obok krzyża tak długo, aż ostatni antysemita zostanie zabity i dopóki jego ciało nie zamieni się w proch, który ze wstydem przyjmie wstydliwa ziemia.
Podobną wymowę – pełną niezgody na antysemityzm, ale i pamięci o jego ofiarach – mają i inne wiersze [hanerot halalu czymakom cadik], ajeszcze głębiej wnika timszel (z hebrajskiego: „możesz” czyli „masz wybór, Bóg dał Ci wolność wyboru”), który w tym „semickim kontekście” lustruje wolność wyborów, odpowiedzialność za nie, brzemię konsekwencji i traumę skutków (duch mieszka za ścianą / o zmierzchu słychać tłumiony szloch[timszel]) i wiedzie w tych rozważaniach do genialnej, wielowarstwowej puenty, która woluntarystyczne mogłam możesz będzie mogła gasi jednoznaczną tezą o naszej ostatecznej samotności w obliczu podejmowanych wyborów: czasy jak czasy // osoby wciąż nie te / liczba co rusz pojedyncza [ibidem]
Arkusz zaczął się wierszem bardzo osobistym, w jakiejś mierze wyjaśniającym czytelnikowi, do jakiej gry został zaproszony. Bezpośrednia liryka zatoczyła koło po cudzych historiach, obcych i dawnych dramatach, które jak trampolina pozwalały odbijać się refleksji nad uniwersalnymi pytaniami – i wróciła ostatnim, pięknym, onirycznym wierszem. Bolesnym, sięgającym w najgłębsze lęki i wątpliwości, ponownie „wywierszajacym” kwestię złożonej tożsamości: nie jestem kobietą – krzyczałam – jestem / szmacianą lalką uszytą z resztek // spójrz pękam w szwach / ktoś mnie wyrzucił nie chciał [znów śniłam wodę] i sumującym „wiersze z pamięci” szczególnie mocną puentą, pozornie otwierającą bezmiar możliwości. Pozornie,ponieważ tak naprawdę – po tych słowach nie można dopisać niczego, chyba nawet kropki: będę tam albo gdzieś indziej // albo się nie obudzę [ibidem]
Izabela Fietkiewicz-Paszek
20 czerwca 2011
sZAFa, czerwiec 2011