„Miasta-palimpsesty” i podróż przez obrazy – o „Błędnych ogniach” Teresy Rudowicz
Przyznaję, czekałam na tę książkę. Wypatrywałam jej od czasu, gdy na stronie Zaułka Wydawniczego „Pomyłka” ze Szczecina zauważyłam intrygującą, ciemną okładkę z przenikającymi się fragmentami słów (zastąpioną później przez zgeometryzowaną kompozycję w pastelowych barwach). „Błędne ognie” Teresy Rudowicz, bo o tym tomie mowa, to zapis ciekawych, bogatych i trudnych podróży przez kulturę, historię i najbardziej złożone ludzkie uczucia.
Nowy tom wierszy kaliskiej poetki podzielony został na trzy części: „Wędruję”, „Wracam” i „Odchodzę”. Jednak nawet bez stron tytułowych, rozgraniczenia między tymi trzema cyklami wierszy byłyby czytelne. To osobne całości, niezwykle spójne wewnętrznie – podobny zabieg formalny sprawdził się z już zresztą w poprzednim tomie tej samej autorki – „Korzeniu werbeny”. Tam kolejne teksty spajały miesiące, godziny i kamienie szlachetne, do których odwoływał się podmiot liryczny, tu – są to odwiedzane kolejno miasta, oglądane w muzeach dzieła sztuki, a wreszcie – etapy przemijającego uczucia i rozstania.
Utwory z pierwszej części tomu – „Wędruję” – to poezja powstała w miejscach przecięcia wielkiej historii (uniwersalnej) z małą historią (ludzką). Pozorna powtarzalność formy wierszy, zwłaszcza incipitów („pojedźmy na wschód”, „zaczniemy od Mołdawanki”, „do Duszanbe jedźmy w poniedziałek”) doskonale oddaje monotonny rytm podróżowania – niezależnie od tego, czy chodzi o marsz, czy o podróż jakimkolwiek środkiem lokomocji. I choć trudno nazwać dwoje bohaterów tej części książki pielgrzymami, to jednak podążając za rytmem poetyckiej frazy dosłownie wyczuwa się rytm ich kroków i kołyszące się w tym marszu sylwetki – spokojnie i w zamyśleniu, jak w wierszu „Teodozja”:
każdy nosi w sobie dżumę, więc to nie musi być Oran,
zresztą nieważne jest miasto, dzisiaj oddalmy przeszłość.
chcę, by było jak u Ajwazowskiego: zachód słońca,
spokojne morze, plaża – idźmy, aż do tamtych ruin.
(„Teodozja”)
Podróż zaczyna się w Krzemieńcu, kończy – w Petersburgu i w zdecydowanej większości biegnie przez Europę Wschodnią i dalej, sięgając aż do syberyjskiego Tajszetu czy uzbeckiej Samarkandy. Na kolejnych kartach przenikają się między innymi wątki polskie, rosyjskie, ukraińskie, żydowskie, a nawet niemieckie. Pojawia się i chrześcijaństwo, i prawosławie, i judaizm, i islam. Nie sposób odtworzyć tych ścieżek w jednej recenzji – zresztą podobny zabieg mijałby się z celem, ponieważ bogactwo przywoływanych motywów sprawia, że każde omówienie będzie niepełne w obliczu postaci (także literackich), wydarzeń i miejsc, które się tu pojawiają.
Zwróćmy jednak jeszcze uwagę na bohaterów tej części „Błędnych ogni”, którzy nie ograniczają się tylko do zwiedzania, obserwowania i opisywania pamiątek z podróży. Oni podróżują ze sobą, a w odwiedzanych przez nich miejscach, rozgrywa się także ich własna historia – niełatwego uczucia, konfliktu osobowości i poczucia wspólnoty, niepokojów, troski, czy nawet świadomości przemijania znajomych światów.
Podmiot liryczny wywędrowuje do miejsc, a powraca – w dzieła sztuki. Druga część tomu – „Wracam” – to historia już innej miłości, opowiedzianej właśnie spojrzeniami na dzieła sztuki z najsłynniejszych muzeów świata. Ten cykl wierszy osnuty jest wokół losów dwóch bohaterek. Subtelnie opowiedziana i niedopowiedziana historia sprawia, że granica między kobiecą przyjaźnią a fascynacją (także erotyczną) staje się tu płynna. Z wielu wersów można jednak wywnioskować, że jest to znacznie więcej, niż przyjaźń:
były dwie kobiety w niebieskim ogrodzie,
jedna dała drugiej owocu skosztować
i ogród je przyjął i szumiało drzewo.
(„Pomiędzy dwiema”)
Teresa Rudowicz doskonale odnajduje się w pisaniu historii od nowa. Do każdej odległej przeszłości, mitów, obrazów i dzieł literackich dopisuje własną kontynuację. To twórcze śledzenie śladów połączone z bardzo osobistym ożywianiem dorobku ludzkości – na własny, prywatny użytek. Czy dla podmiotu lirycznego jest to sposób, by ocalić własną historię – właśnie dzięki wplataniu jej w to, co przetrwa, bo wiele znaczy dla ludzkości? A może jest to raczej czysto osobista potrzeba utożsamienia z tym, co zachwyca, porusza i zapada w pamięć – jak w wierszu „Lukrecja”?
myślisz, że z tego powodu Lukrecja ma jej twarz,
a ja twarz Lukrecji. wszystkie mamy coś do ukrycia.
w świecie kobiet łatwiej uwierzyć w kolory,
potem mieszać je ze sobą, aż powstanie obraz,
wtedy Lukrecja odchyli głowę, Artemisia odsłoni piersi,
a ja przywołam Cię gestem.
(„Lukrecja”)
Postrzeganie malarstwa w „Błędnych ogniach” daleko odbiega jednak od stereotypowego obcowania z pięknem. Piękna jest tu tyle samo, co brzydoty – szczęścia tyle samo, co okrucieństwa i trudu.
Obrazy prowadzą bezpośrednio do trzeciej części tomu – „Odchodzę”. Bohaterki pozostają prawdopodobnie te same, ale wiersze łączą się w poemat o rozstaniu. Nie potrzebują już tak mocnego wsparcia i dekoracji geograficznych i kulturowych. Akcja wierszy przenosi się w świat przeżyć wewnętrznych i zamkniętą przestrzeń między bliskimi sobie osobami – właściwie w przestrzeń, która powoli się otwiera i rozdziela, bo przecież jesteśmy świadkami rozstania.
Bohaterowie wierszy Teresy Rudowicz nie są błędnymi ogniami. Wprawdzie pojawiają się i znikają, nigdzie się nie zakorzeniając, ale wnikają bardzo głęboko w klimat miejsc i sytuacji. Cenna to podróż i niezwykle owocna. A w kontekście obecnych komplikacji historycznych może także szczególnie potrzebna – ukazująca, w jak bardzo skomplikowaną historię wpisane jest każde ludzkie życie.