Urodziła się cztery lata po śmierci Marii Dąbrowskiej w mieście o najstarszej metryce i najpiękniejszych nocach i dniach. Najpiękniejszych, znaczy tamtych, maryjkowych, kalinieckich. Bo Teresa była stamtąd. Miasto, w którym żyła, nie było tym miastem, miejsca, nie tymi miejscami, ludzie nie tymi ludźmi. W jej twarzy było coś niedzisiejszego. I to spojrzenie: smutne, dalekie.
Dziwaczka, dzikuska, wariatka – zestaw dyżurnych określeń szybko przylgnął do Teresy i odtąd mogła już żyć po swojemu. Pięknie.
Stara kamienica przy ulicy Kościuszki była zwyczajna: odrapany tynk, małe, brudne podwórko, śmietnik. Jednak na drugim piętrze w oficynie mieszkały kobiety – Lodzia, Czarna i Myszka. Wyglądały zwyczajnie, zwyczajnie żyły, ale nie były zwyczajne. Mówili na nie czarodziejki.
Lodzia była krawcową. Co dzień w jej mieszkaniu kręcił się spory tłum. Maszyna terkotała wesoło, kobiety plotkowały, było gwarno i swojsko. Czarna stawiała tarota, wróżyła z dłoni i z fusów, a Myszka krzątała się cichutko, by za chwilę wnieść na stół wazę z gorącą zupą, michę pierogów czy pyszny drożdżowy placek z rabarbarem. Niezwykłe mieszkanie trzech kobiet. To tu Teresa chowała się przed światem, a one pozwalały jej wzrastać dziko, nie kształtowały na żaden wzór, nie przycinały pędów.
Teresa całymi dniami włóczyła się po mieście, odwiedzała stare cmentarze przy Rogatce. Znała każdy napis, każdy kamień, rzeźbę. Często, zamiast do szkoły, przychodziła tutaj. Siadała przy grobach i rozmawiała z umarłymi o tamtym mieście. Znała je przecież dobrze z powieści Dąbrowskiej, ze starych gazet, z fotografii. Kiedy dorosła, nie zmieniła upodobań. Codzienna wędrówka do miasta była rytuałem zakończonym w kawiarence w rynku. Cmentarze też otwierały przed nią coraz to nowe historie, a życiorysy dotąd nieopowiedziane fascynowały ją, ciekawiły. Pierwsza przyszła Melania. Grobowiec z pięknym medalionem był tuż przy alejce. Nie sposób było przejść obok i nie zauważyć słynnego rodzeństwa – Melanii i Alfonsa Parczewskich. Mela, w stylowym kapeluszu i sukni ciasno zapiętej pod szyją, patrzyła przed siebie i uśmiechała się tajemniczo.
– Co tam widzisz, Melanio? – spytała Teresa. Dalej słowa ułożyły się same. W wiersz.
( . . . )