W listopadzie przyszły pierwsze mrozy. Zima wielkimi krokami zbliżała się do wsi.
Borys wlókł się polną drogą, patrzył na wielki, okrągły księżyc. A więc to dzisiaj, myślał. To już dzisiaj. Poczuł ucisk w krtani, ale opanował płacz. Tak musi być – powiedział do siebie. Przyszedł czas.
Zobaczył ją z daleka. Szła spokojnie, ale zdecydowanie, jakby doskonale wiedziała, dokąd idzie i po co. Zatrzymała się na małym wzniesieniu pomiędzy polami. Długą chwilę stała bez ruchu. Czekała na coś. Nagle, dało się słyszeć przeciągłe wycie. Wilczyca poruszyła się niespokojnie, nastawiła uszu, potem uniosła głowę wysoko, zawyła: dojmująco, przeraźliwie, smutno.
Dom na wzgórzu nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zwykła drewniana chata z ogrodem i starym, zdziczałym sadem. Borys przebiegał tędy prawie codziennie, ale nigdy nie widział, by ktoś kręcił się wokół obejścia, choć dom z całą pewnością był zamieszkany. Miał czyste okna, kwiaty na parapecie. Borys często wpatrując się w chatę, myślał o smutnym losie wyrzutka, dziwaka, odmieńca. Urodził się po wojnie w domu zamożnym, ale zimnym i surowym. Od dziecka czuł się w nim obco, jakby trafił tam przez pomyłkę, a kobieta, do której mówił „mamo”, pojawiła się w jego życiu jakimś niefortunnym zbiegiem okoliczności. Ojca prawie nie widywał. Wzięty lekarz nie miał dla niego czasu. Zajęty pracą, rzadko pojawiał się w domu, a nawet jeśli był, odpoczywał w swoim pokoju. Sam.
Borys też lubił być sam, ale nie lubił swojego pokoju, biurka, łóżka, zabawek, nie lubił ubrań, które dla niego kupowali. Nie lubił także swojego imienia. Było obce, twarde, nie pasowało do naturalnej miękkości, z jaką się poruszał, do tego, co kochał najbardziej: długich, samotnych wędrówek, szumu wiatru w zaroślach, szelestu liści, lasu i rzeki.
Tego wrześniowego popołudnia, kiedy po przebiegnięciu stałej trasy wracał skrajem lasu, poczuł na sobie czyjś wzrok. Odwrócił się. Za nim stała wilczyca i wpatrywała się w niego uważnie. Stał bez ruchu, ale nie bał się, czuł, że zwierze nie ma złych zamiarów, że nie traktuje go jak wroga. Po chwili z lasu wyszła stara kobieta, stanęła obok wilczycy i położyła jej dłoń na głowie.
– Witaj, Leszku – odezwała się dźwięcznym, młodym głosem. Byłam pewna, że w końcu cię spotkam.
– Mam na imię Borys, musiała mnie pani z kimś pomylić – powiedział. Chciał odejść, ale wilczyca warknęła ostrzegawczo, więc zrezygnował.
– Tak. Być może, ale to nie ma znaczenia. Jeszcze nie ma. Nie bój się, Lupa nic ci nie zrobi. Jesteś przyjacielem.
– A pani? Kim pani jest? I co to w ogóle za teatr?
– Jestem Ta, Która Wie, dla ciebie Wiera – uśmiechnęła się przyjaźnie. Mieszkam w domu na wzgórzu, który tak często obserwujesz. Zapraszam na herbatę. Chłodno dzisiaj, zmarzłeś.
Borys wpatrywał się uważnie to w staruszkę, to w wilczycę. Był ciekawy domu na wzgórzu i jego mieszkanki, ale było coś jeszcze. Chyba pierwszy raz czuł, że ktoś go rozumie, akceptuje, chce. Nawet to dziwne imię…
Przyjął zaproszenie i już po chwili przekraczali próg.
Dom urządzony był normalnie, żadnych suszących się ziół, żadnej szklanej kuli, czarnego kruka, sowy. Proste, drewniane meble, duży stół na środku izby, fotel pod oknem, radio, książki, bibeloty.
– Jesteś rozczarowany, Leszku? Spodziewałeś się domku na kurzych nóżkach, a tu zwyczajny dom – uśmiechnęła się. Nie jestem czarownicą. Jestem dzikim zwierzęciem, które dawno temu wybrało ludzkie życie. Gromada ludzka nigdy mnie nie przyjęła, żyję samotnie. Nie rozumieją mnie, dlatego się boją i nie mam im tego za złe. Przywykłam – powiedziała smutno, stawiając przed Borysem kolorowy kubek z gorącą herbatą, a obok fajansową miseczkę z konfiturą z dzikiej róży. Sama usiadła po drugiej stronie stołu.
– Opowiedz mi coś o sobie – poprosiła.
Borys uśmiechnął się smutno, nie miał nic do powiedzenia. Wiódł nijakie życie, miał pracę, której nie lubił, ale bał się zmienić, miał żonę, z którą od dawna nie mieszkał, miał talent, cały czas niewykorzystany w pełni. Był tchórzem, nieudacznikiem, wielkim przegranym.
– Nie ma o czym mówić – bąknął.
– Zawsze jest o czym mówić, choćby o tym, dlaczego twoje oczy są smutne, dlaczego twoja dusza umiera.
( . . . )
recenzja książki na stronie Latarni Morskiej