Kałuża
Jestem żydowską dziwką
Jestem rosyjską suką
Jestem Greczynką, Ormianką, Cyganką
Jestem Polką…
nazywaj mnie Lachesis.
Nie jest łatwo ominąć kałużę, kiedy ma się dużo lat i ogromną ochotę, by wskoczyć w środek. W sam środek wielkiej, czarnej dziury rozlanej na drodze. Jedni mówią, że świat to coś, co dzieje się z nami. Inni, że jednakowa mądrość płynie z drzewa i z ziemi. Jeszcze inni, że prawda jest tylko jedna, ale nie można jej poznać, dopóki się żyje. Czasem uda się coś usłyszeć, nawet zobaczyć. Trzeba tylko iść. Na przykład , tuż po deszczu, drogą między lasem i polem.
Hanka szła, jak co dzień, po zioła. Na skraju lasu rósł dziurawiec, rdest ptasi w głębi czosnek niedźwiedzi i miodunka. Właściwie miała na imię Hana, po prababce, ale tutaj wołali na nią Hanka, tak brzmiało bardziej swojsko. Budziła respekt, bo znała czary i widziała przyszłość, a jej mikstury i nalewki niejednego postawiły na nogi. Kiedy lekarze rozkładali ręce w geście bezradności i kazali modlić się o cud, Hana umiała sprawić, że cud się wydarzył. Tak było ze starym Łuką. Wyrosło mu coś w brzuchu wielkie i pękate. W szpitalu powiedzieli – nic już nie można zrobić – i wypisali do domu. Hana długo trzymała dłonie na brzuchu Łuki, mamrotała coś pod nosem w języku, którego nie rozumieli. Potem dała mu butelkę jakiegoś płynu. Kazała wypić całą i wrócić. Po kilku dniach brzuch stał się miękki i jakby zmalał. Kiedy po miesiącu Łuka wrócił do Hany był już prawie zdrowy, a po dwóch miesiącach szedł z chłopami w pole i pracował za pięciu. Od tego czasu cała wieś przychodziła do Hany ze swoimi nieszczęściami.
Nie wiadomo dokładnie ile lat miała Hana. Mówili, że jest tu od zawsze i że jest przynajmniej tak stara, jak lipa przy figurze. Jej twarz i dłonie przypominały korę drzewa. Ludzie lubili ten suchy i szorstki dotyk. Przynosił ulgę.
Pewnej wiosny coś dziwnego stało się z Ewką. Chudła w oczach i zachowywała się jak szalona. Mówiła w jakimś obcym języku i coraz częściej można było ją spotkać na drodze, która prowadziła do kirkutu. Był z kilometr za wsią, ale nikt tam nie zaglądał, bo i po co. Przeszłość to przeszłość. Żyć trzeba i patrzeć z czego jest chleb – mówili. Grzebaniem w pamięci człowiek ściąga na siebie nieszczęście. Oni niech tam śpią w spokoju, a my tu spokojnie żyjmy. Jedni drugim nie wadzą i tak jest dobrze – dodawali.
Dymitr, syn młynarza, niepokoił się o Ewkę i któregoś dnia przyprowadził ją do Hany. Stara wiedziała, co jest dziewczynie. Napaliła w piecu, ugotowała wielki gar ziół, wlała wywar do balii i kazała starannie wetrzeć. Na ciele Ewki pojawiły się czerwone ślady, jakby pręgi po smagnięciu pasem.
– Widzisz – powiedziała – to początek historii. Mogę ci pomóc, ale jeszcze nie teraz. Musisz zostać u mnie i czekać na jej koniec.
Przyszło lato i Ewka odzyskała dawny wygląd. Ale nadal mieszkała u Hany. Ludzie mówili, że wieczorami siedzą nad jakąś księgą. Stara wodzi palcem, jakby objaśniała Ewce literę po literze. I że ten język, który słyszeli u Ewki, to dawny język Hany i jej przodków. Dziewczyna towarzyszyła starej w wyprawach po zioła. Do tej pory nikt nie miał dostępu do tajemnej wiedzy zielarki. Wyprawiały się po jaskółcze ziele – rosło niedaleko kirkutu. Po powrocie Hana brała z półki grubą księgę i objaśniała rysunki na macewach.
W końcu Ewka była gotowa na historię. Zielarka otworzyła stary album na stronie, na której widniało zdjęcie kobiety w długiej sukni mocno zapiętej pod szyją i w kapeluszu z woalem. Wprawdzie zasłaniał twarz, ale Ewka nie mogła oprzeć się wrażeniu, że kobieta na zdjęciu kogoś jej przypomina.
– Spójrz – powiedziała Hana – to twoja matka w 1935 roku. Ma na imię Cyla, 50 lat i dwie córki – starszą Esterę i młodszą, Hanę. Za cztery lata wybuchnie wojna. Ukraińscy sąsiedzi zabiją Cylę, Esterę i wielu innych. Hana ucieknie, ale dogonią ją na tuż za wsią, na skraju lasu. Najpierw zgwałcą, a potem będą chłostać skórzanymi pasami. Straci przytomność i to uratuje jej życie.
– Ty jesteś Hana, powiedziała Ewka. Ja urodziłam się czterdzieści lat po wojnie, nigdy nie miałam siostry, a mojej matce było Marianna.
– Urodziłaś się 23 sierpnia. Kleszczowo. Dlatego masz małą bliznę na czole. Mam taką samą – Hana odsłoniła włosy z czoła – o, tutaj. Trafiłaś do mnie w tym samym dniu, w którym zniknęłaś…
– Hana nie zniknęła! – wrzasnęła Ewka – jesteś tu od zawsze. Pamiętają cię najstarsi mieszkańcy wsi, a ja jestem Ewka i nie mam z tobą nic wspólnego.
– Wszyscy mamy ze sobą coś wspólnego – szepnęła Hana. Na okręgu, po którym się poruszamy spotkały się nasze ślady. Teraz ty będziesz szła dalej, a ja wreszcie mogę odejść. Za dwadzieścia lat będziesz znana. Będą do ciebie przyjeżdżać ludzie po pomoc w chorobach i ciała i duszy.
– To, co widzisz to tylko jedna strona. Jest jeszcze druga, której nie widać. Kiedy to zrozumiesz, zrozumiesz też i to, że wszystko, co zdarzyło się już i co dopiero się wydarzy jest ze sobą połączone, a ty jesteś jednocześnie tym, kim byłaś i tym, kim będziesz. Data urodzenia to tylko kombinacja liczb, a miejsce… to miejsce – Hana zamilkła nagle i spojrzała na Ewkę, jakby sobie coś przypomniała.
– Coś ci pokażę – powiedziała i podeszła do witryny z książkami. W jednej z nich znalazła kartkę papieru złożoną na pół. – Masz – podała Ewce – czytaj!
Ewka popatrzyła na litery, były hebrajskie, ale bez trudu odczytała wiersz:
nie patrz w oczy prządkom
splątane nitki to pozorny chaos
wsłuchaj się w stały rytm kołowrotków
w te same tajemnice wątku i osnowy
jestem żydowską dziwką
jestem rosyjską suką
jestem greczynką, ormianką, cyganką
jestem polką…
nazywaj mnie lachesis
Znała go doskonale. To był jej wiersz, napisała go kilka lat temu.
– Skąd to masz? – spytała.
Hana uśmiechała się, jakby po długiej wędrówce nareszcie odnalazła dom.
– To mój wiersz – powiedziała spokojnie. Napisałam go jeszcze przed wojną. Wygrałam wtedy książkę – atlas ziół. Od tego wszystko się zaczęło.
– Ja nigdy nie pisałam wierszy – powiedziała Ewka – ten napisał się sam, jakby mi go ktoś dyktował.
– Wszystkie rzeki mają jedno źródło. Życiorysy też. Przeczytam ci coś – powiedziała Hana i sięgnęła po niewielką książeczkę – posłuchaj:
Liczba stronic w tej książce jest dokładnie nieskończona.
Żadna nie jest pierwsza. Żadna nie jest ostatnia. Nie wiem, czemu są tak, a nie inaczej ponumerowane. Może dlatego, by wykazać, że określenie nieskończoności wymyka się jakimkolwiek liczbom (…) Jeżeli przestrzeń jest nieskończona, jesteśmy w jakimkolwiek punkcie przestrzeni. Jeżeli czas jest nieskończony, jesteśmy w jakimkolwiek punkcie czasu.
– Hana spojrzała na Ewkę – teraz ty będziesz pisać księgę. Późno już, czas spać. Wypij to – podała Ewce kubek z gorącym wywarem – jutro jest ważny dzień, musisz być wypoczęta.
W nocy zerwała się wichura, a zaraz potem gwałtowna burza. Deszcz lał kilka godzin. Hana siedziała przy oknie wpatrzona w dal, jakby czekała no coś lub na kogoś.
Nazajutrz, kiedy Ewka obudziła się, Hany nie było w domu. Pewnie poszła po zioła – pomyślała, ale czuła jakiś dziwny niepokój. Koło południa postanowiła pójść jej szukać. Nocna nawałnica narobiła sporo szkód, połamała drzewa, także starą lipę przy figurze. Ewka, coraz bardziej niespokojna, biegła na skraj lasu. Zatrzymała się na ścieżce między lasem i polem, tuż przed wielką, czarną kałużą. Serce biło jej jak oszalałe, a w głowie tłukły się wczorajsze słowa: Jeżeli ten ranek i to spotkanie są snem, każdy z nas z pewnością uważa, że to jegosen. Może przestaniemy śnić, może nie przestaniemy. Tymczasem naszym obowiązkiem jest przyjąć ten sen tak, jak przyjęliśmy wszechświat i to, że nas poczęto, że do patrzenia mamy oczy i że oddychamy.
A może nigdy nie było Hany? – pomyślała Ewka. A ja? Czy ja w ogóle istnieję?
Usiadła pod drzewem i napisała na piasku imię. Wiatr szybko rozwiał litery, a potem złożył od nowa. Po kolei znikały i pojawiały się nowe, za każdym razem inne: Ewa, Cyla, Hana, Kloto, Lachesis, Atropos.
—
opowiadanie ukazało się w Gazecie Literackiej Migotania 1(42) 2014