Żuliński, Dakowicz, Klary, Fietkiewicz-Paszek, Dikta o śmierci

O śmierci w wierszach Żulińskiego, Dakowicza, Klary i innych

Teresa Rudowicz

Odkąd znalazłam wejście do piekła, przestałam bać się śmierci. Stary kasztanowiec nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale wiedziałam, że to tutaj. Można było (w celu rozwiania wątpliwości) umieścić nad wejściem słynny napis o braku nadziei, ale w tym miejscu brzmiałby fałszywie. Dziupla była obietnicą, budziła nadzieję, nie strach, była jak drzwi starej szafy, za którymi kryje się nieznane, choć pewnie nie za każdymi drzwiami jest Narnia i może Różewicz ma rację mówiąc – za tą bramą zaczyna się raz jeszcze to samo. Może jedyne piekło to to, które stwarzamy sami, a dziarski Mefisto, z uśmiechem podkręcając wąsa, mami nas kolejną mrzonką.

Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy. Nie masz. Prócz jednej. Motyw śmierci i wiecznego potępienia grzeszników obecny jest we wszystkich wierzeniach, mitach, religiach. Niesiemy je przez stulecia, dokładamy swój kamyk, wybieramy i ponosimy konsekwencje wyborów, ale fundamentalne pytanie – co za tą bramą? – wciąż pozostaje bez odpowiedzi.

Istota mitu polega na wiecznym powracaniu, pozaczasowości, wiecznej teraźniejszości zjawisk – powie Tomasz Mann, Leszek Żuliński doda – myth must go on.

Niech więc trwa. Niech nasze prywatne diabły wodzą na pokuszenie, mamią wieczną młodością, a śmierć oddalmy albo poddajmy nasz zgon szczegółowym wyliczeniom, jak w wierszu Przemysława Dakowicza Bardzo dobra jest śmierć, w którym gdzieś obok anonsów Kliniki Paznokcia/ i Fryzjera Zwierząt Futerkowych pojawia się i takie: Na podstawie fotografii i daty urodzenia/ przewiduję termin i szczegółowo charakteryzuję/ okoliczności zgonu. Przygotujmy się jakoś. Niech przyjdzie bez zaskoczenia. Dobra. Bardzo dobra jest śmierć, która stoi/ za plecami, klepie cię po ramieniu/ i za każdym razem zanim się obejrzysz/ wkłada inną twarz. Inną, nie naszą. Rytuał przejścia wciąż jeszcze przed nami. Kiedy opłakujemy utratę, opłakujemy swój ból, swój smutek, swoją pustkę, jaka właśnie się staje, ale jest wciąż naszą pustką, w nas odczuwaną, opłakujemy siebie samych za chwilę i naszych bliskich opłakujących w nas swoją śmierć. A ona – Madame Lamort – jak nazywa ją Rilke, a za nim Cezary Sikorski w wyimku Z elegii V, noszącym podtytuł – o linoskoczkach – zwija i rozwija ziemskie drogi/ wstążki bez końca, falbany, kwiaty. Kolorowy świat cyrku, pełen iluzji, sztuczek, służy zabawie. Arena żyje, pulsuje, skrzy się, przebarwia. Pani Śmierć – wciąż ustawia postacie w cyrku, zmienia dekoracje, maski. Pojawiają się przed nami przerysowane, komiczne. Cyrk to przecież idealne miejsce dla wszelkich wybryków natury, wszelkich niedoskonałości, inności, skrzywień. Jest więc starzec zmarszczony jak grzybnia. Chciałby/ trzymać rytm lecz tkwi w zbyt luźnej skórze, która/ kiedyś mieściła dwóch mężczyzn. Jest młodzieniec cały z muskułów i prostych skojarzeń – syn karku i mniszki. Wokół areny my – róża widzów w kapeluszach losu. Bawimy się, śmiejemy, klaszczemy, jakbyśmy nie zdawali sobie sprawy, że uczestniczymy w przedstawieniu, zmieniamy się wraz z dekoracjami. Jak płatki róży kwitniemy, by zwiędnąć, więdniemy, by znów zakwitnąć. Kapelusze na naszych głowach pełne wstęg, kokard, sztucznych kwiatów, fałszywe, piękne i złudne są w stałej ofercie Madame Lamort, jakby w kiczu i tanich błyskotkach krył się klucz do nieśmiertelności.

Śmierć, obok miłości, to najczęściej powtarzany motyw, i choć wydaje się, że już wszystko zostało powiedziane, kolejne pokolenia szukają nowego języka, nowych form wypowiedzi. „Oddawanie” najbliższych to najtrudniejsza lekcja. „Przerabia się” ją długo, często całymi latami, próbuje przekuć w słowo, obraz, dźwięki – może to jedyne ocalenie, jedyne życie po śmierci. Beata Patrycja Klary, nawiązując do mocno zakorzenionej już w literaturze tradycji trenu, „mierzy się” ze swoim bólem w tomie Zabawa w chowanego, napisanym po śmierci ojca.

W trenie XVI pisze – To jest jak zabawa w chowanego. Pochowałeś matkę, ja pochowałam ciebie, ktoś pochowa mnie. W prostych słowach ukryte uniwersalne prawdy, życie i śmierć, kosmiczny porządek, w który wpisane są nasze losy. Motyw koła, boska wieczność jako okrąg o nieskończonym obwodzie. Świat to przede wszystkim nasz prywatny mikrokosmos stwarzany wciąż od nowa z rzeczy prostych, zwyczajnych, codziennych. W każdej chwili kryje się wieczność i każda wieczność jest chwilą, a nasze tu i teraz zmienne jak rzeczywistość za szybą rozpędzonego pociągu.

Tren XXI nie wymaga żadnych komentarzy. Po tych słowach każde kolejne jest niestosowne, zbędne: Nazywam się Joanna Bocian. Wykonałam maskę pośmiertną księdza Twardowskiego./ Aż mi się ręce trzęsły./ Nazywam się Beata Patrycja Klary. Napisałam treny o ojcu umarłym na lśniącej podłodze./ Wciąż mi się ręce trzęsą.

Co pozostaje? Niedopałek na brzegu popielniczki. A może bielizna i ikony, przywiezione z Kowarska, jak w debiutanckiej książce Hanny Dikty – Stop-klatka. W posłowiu, napisanym przez Dawida Junga, czytamy: Hanna Dikta stworzyła bohaterkę transgresyjną, przekraczającą granice kultury i zastanych schematów, wielowymiarową, reinterpretującą śmierć. Niniejszym debiutem polska poezja funeralna wzbogaciła się o dojrzałą poetkę, która w intymny sposób potrafi mówić o sprawach najważniejszych – miłości i przemijaniu.

Wiersze Dikty bolą, ale nie może być inaczej, kiedy czytelnik staje się świadkiem bolesnego odcinania pępowiny, powolnego „oddawania” matki, walczącej ze śmiertelną chorobą. Wybacz, mamo, lecz nie potrafię chodzić osiem lat w tej samej sukience (…) – zanotuje poetka w wierszu Odcinanie, by dodać – Zanim pochowam cię jeszcze raz, zdejmę aureolę/ i włożone przez pomyłkę buty./ Może wtedy pozwolisz mi tańczyć.

Ocalenie w wierszach jest być może jedynym sposobem, by pewnego dnia w odbiciu w lustrze zobaczyć, zamiast chudego rudzielca, piękną poetkę o zmysłowych ustach. (Kiedyś po ciebie wrócę)

Greckie „eschata” pojawiają się w kontekście utrat, poszukiwaniu sensu śmierci w sensie życia naszych przodków, nas samych i kolejnych pokoleń.

Poruszamy się po okręgu i nasza opowieść nie ma początku ani końca. Miasto przechodzi w miasto, wczoraj w jutro, my w innych nas. Niezwykły jest wiersz Replika Wojciecha Roszkowskiego, opatrzony mottem pytaj, mała kasiu. Temat życia po śmierci, obecny w dziecięcych pytaniach, wymaga od nas, dorosłych, bardzo wiele. Roszkowski w fenomenalny sposób rozprawia się z tym, co potem, wpisując los, swój i dziecka, w boski okrąg – trzeba zachować płyty. cierpliwie zbierane notatki, bo ważna/ jest pamięć i to, co pod progiem. później nagramy raz jeszcze,/ żeby się odtwarzać. jak teraz, popatrz na tych dziadków -/ to my, w starym kinie. (replika)

Podobną rozmowę odbywa z synem Izabela Fietkiewicz-Paszek w wierszu Skoro wszechświat się kurczy, to gdzie my się wszyscy podziejemy? Ona nie ma jednak gotowej odpowiedzi. Sama wątpi i pyta. Przede wszystkim jednak chce zrozumieć „porządek” wyboru, którym kieruje się Opatrzność, czymkolwiek by nie była. Kiedy mój sześcioletni syn czekał/ na odpowiedź w sprawie,/ czy to nie kłamstwo/ z tym życiem wiecznym,/ pomyślałam, że eschatologia to nic,/ tylko ciągnięcie zapałek.

Świadomi skończoności naszych bliskich, nas samych, nie godzimy się z utratą. Nieraz „przerabiamy” ją latami. Odczuwamy boleśnie prawdę o braku kogoś, kto ciągle pojawia się w sprzętach, ulubionym kocu, powietrzu nadal skaleczonym obecnością. Wciąż się pojawiasz pod postacią braku./ W snach negocjujemy, jak bardzo nie żyjesz:/ ostatnio ustępuję. Rano ronię popiół.// Powiedz tej ręce, która ciągle trzyma/ pod wodą moją głowę: wiem, że tak ma być. – pisze w Ciemni Natalia de Barbaro

Dociekamy do sedna, rozkładamy na komórki, atomy, pierwiastki, by stwierdzić za Roszkowskim – to kończy się opadaniem ciała i plamami (uniwersum). Co pozostaje? Szare pudełko, którego otworzyć już niepodobna.// w nim równo przycięta grzywka; konik, nie konik/ kucyk.(recykling)

Co kieruje naszym życiem, jaka siła sprawcza nadaje ruch i kierunek? Przypadek? Fatum? Niesforny los, który – za Natalią de Barbaro – kiedy się nudzi bawi się dźwigniami zwodzonych mostów?

O rolę przypadku pyta też Izabela Fietkiewicz-Paszek w wierszu Czego nie ma w protokole, dedykowanym tragicznie zmarłemu przyjacielowi:

 

Na przykład papieros. Może

gdyby zapalił. Na ławce

albo pod drzewem – w letnią noc

przyjemnie pobujać się, tak beztrosko,

na krawężniku. Cykady i późne szepty. Można

jeszcze inaczej – gdyby zgasił w połowie

(chciał przecież rzucić palenie). Mógł

zgasić w połowie. Albo w ogóle

palić wolniej. Albo szybciej. Albo jakoś

inaczej. Gdyby zgubił kluczyki, potknął się

gdzieś na schodach, dostał w mordę, zgłupiał

dla jakiejś dziwki – byłby

22:18 gdzieś indziej.

 

Człowiek – za Tadeuszem Kielanowskim – jest jedyną istotą żywą, która wie o tym, że umrze i potrafi snuć na ten temat rozważania. Abyś nigdy nie bał się śmierci, nieustannie o niej rozmyślaj – twierdził Seneka i dodawał – tylko w ten sposób podporządkujesz emocjonalną obawę i strach zdrowemu rozsądko­wi i umysłowi. Nie ma potrzeby narzekać i zadręczać się z powodu śmier­ci innych lub własnej. Śmierć przywraca nam stan spokoju, w którym trwaliśmy przed naszym urodzeniem. Kto się lituje nad tymi, którzy już pomarli, niech się również lituje nad tymi, którzy się jeszcze nie urodzili. Śmierć nie jest ani dobrem, ani złem. To tylko może być dobrem lub złem, co jest czymś istniejącym. Nie może być nieszczęś­liwy ten, kto nie istnieje. Kto umarł, przeszedł do krainy wiekuiste­go pokoju.

Spekulacje i rozważania o tym, co potem i czy jest jakieś TAM nie mają większego znaczenia. Przejście – to słowo znane wszystkim ludziom i jedyna pewność.

Jakże mocno dźwięczą słowa Andrzeja Krzysztofa Waśkiewicza w wierszu bez tytułu:

noc; światło

umierających gwiazd skapuje

na mokry beton; jutro

ma być wichura; czy mógłbyś zaręczyć

że będzie jutro?

Jak mądrze, o być może jedynym sposobie na przetrwanie, pisze Leszek Żuliński w wierszu Faust pisze do Andrzeja K. Waśkiewicza:

widzisz jeszcze ten obraz:

stary, zaniedbany człowiek

w starym, podniszczonym, czarnym płaszczu,

znikający w dukcie ulicy Puławskiej

to Peiper –

nauczył nas

jak umrzeć z powodu istnienia

i przetrwać z powodu słowa.

Poznajemy świat poprzez język. Co nienazwane, nie istnieje. Sam akt nazywania rzeczy, zawiera w sobie wiarę w ich byt, a więc w świat prawdziwy, cokolwiek o tym powiedziałby Nietzsche – rzecze Miłosz.

Nikomu nie przekażesz wiedzy / twój tylko słuch jest i twój dotyk – dodaje Herbert.

Cokolwiek powiedziałby Nietzsche – pozostajemy tylko białą kartką, którą można złożyć – konstatuje Machnicki – datą urodzenia, literami. Osobno nie znaczą nic, ale złączone w imię i nazwisko stanowią pewną całość Jedyną i niepowtarzalną – twoją.

           Piekło i niebo to też tylko słowa. A śmierć? Nie bójcie się, śmierć jest kobietą,/

przyjdzie nad ranem i wyłączy komputer. (Leszek Żuliński Pokusa).

Teresa Rudowicz

Migotania 2012

Jedna myśl nt. „Żuliński, Dakowicz, Klary, Fietkiewicz-Paszek, Dikta o śmierci”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>