Każde takie spotkanie to połówka świata –
o przebierance Bogdana Zdanowicza
przebieranka to najnowszy zbiór wierszy Bogdana Zdanowicza. Świadomie używam słowa zbiór, gdyż pod tytułem znajduję następujący zapis: wiersze niektóre z lat 2004-2011. Oznacza to, że poeta zbierał materiał, gromadził, pozwolił, by stał się sumą różnych doświadczeń, by „uleżał się”, dojrzał. Potem, w konsekwentny i bardzo przemyślany sposób, złożył go w całość, podzielił na rozbierankę, nabierankę, obierankę i wybierankę.
W przebierance Zdanowicza nic nie jest oczywiste, nic jednoznaczne, nic wprost. Poeta zręcznie żongluje motywami, cytatami, odniesieniami do baśni, tekstów biblijnych, poezji, między innymi Krasickiego i Szymborskiej, ale także do zwykłego zapisku: każde takie spotkanie to połówka świata, przeczytanego gdzieś na koszu na śmieci, który skreśliła anonimowa ręka, a który poeta pięknie wykorzystał.
rozbieranka jest najbardziej „cielesna”, najbardziej osadzona w relacji damsko-męskiej w sposób zmysłowy, fizyczny, choć i w niej wszystko wymyka się gdzieś dalej, poza spojrzenie.
krocząc po nierównościach/ wracam by znowu grać Królewicza, wyznaje podmiot liryczny wiersza poza spojrzeniem, by w innym wierszu dodać: jasne jest twoje ciało// jasne że jest i dusza/ ale jak jej dotknąć?// co nie znaczy że resztę tak// od razu (banał o duszy kobiecej). Mieszkanie, stół, łóżko – to jedna przestrzeń, na której toczy się akcja kolejnych aktów ludzkiej tragedii. Jest i druga, w której każde z nas to osobność, inność. Stąd częsta niemożność porozumienia się, doboru słów – niezbędnych, właściwych, ważnych, choć czasem chcemy siebie/ skomunikować/ a wymawiamy się językiem/ kołacząc w otwarte usta// (*** chcemy siebie). Najważniejsze dzieje się w ciszy. To w niej dokonują się odkrycia, nagłe objawienia – jak drugi człowiek nigdy niepoznany i zawsze potrzebny. W byciu razem jest jakaś metafizyka, sacrum, cud, nawet jeśli nie pojmiemy siebie/ okalamy głód/ jesteś jak jesteś w jesteś/ jestem obok// (tamże).
Drugi, Inny (za Levinasem) – to twarz, w której możemy przejrzeć się jak w lustrze, zobaczyć samych siebie. To,co skrywa w sobie inny człowiek, zawsze jest dla nas tajemnicą i podobnie, jak piękno i prawda, dla każdego znaczą coś innego. Zdanowicz daje nam wprawdzie cztery dowody na istnienie piękna, ale robi to w sposób nie pozbawiony ironii (także autoironii), a dochodzenie do prawdy zamyka w wyznaniu:
nie lubię się z wzajemnością/ zatem jestem szczęśliwy/ istnieje taka możliwość (ja –ość).
Jakąkolwiek drogę wybierzemy, ex possibili et necessario czy ex gradibus perfectionis, skłonimy się ku tej czy innej filozoficznej doktrynie, nie znajdziemy ani pewności, ani odpowiedzi na odwieczne pytania. Bo rzeczywistość jest jak nabieranka, a w związku z tym nic nie jest takie, jakie się wydaje. Dziejemy się tu i teraz, ale być może nie istnieje, jak chciał św. Augustyn, przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, być może są tożsame i wszystko już kiedyś było i my już byliśmy w innym miejscu i czasie. Zapewne także kiedyś w innym miejscu i czasie zdarzymy się ponownie. Czy odnajdziemy się wtedy, spotkamy. Czy, jak chce Zdanowicz, – gdybyś stała na drugim brzegu twojej rzeki/ – gdzie spotkałaś jesienią nieznajomego mężczyznę –/ i mówiła coś/ to mimo płaszczyzny zamarzniętej na całej szerokości/ głos utonąłby w połowie// (przedostatni dzień roku). Do tego, byśmy ocaleli, przetrwali konieczna jest uwaga, pamięć i słowo. Choć na początku bywa przypadkowe, dopiero szuka znaczeń, dobiera właściwe nazwy do konkretnych rzeczy, tylko ono ma sens. Pozwala przetrwać, ocala, smak, zapach, kolor oczu, pieprzyk nad udem. Nawet jeśli jeszcze go nie rozumiemy to może być przełamanie/ dobre jak modlitwa/ powtarzana bez zrozumienia/ w martwym języku// (w moim martwym języku).
Chętnie wierzymy, że cokolwiek zależy od naszych decyzji, wyborów, ale być może tylko odgrywamy „żywy” teatr, a los nabiera nas, dając złudzenie ładu, harmonii, prawdy.
obieranka pełna jest zdarzeń, ulotnych chwil, zapamiętań, kiedyś przeczytanych wierszy. To, co gromadzimy latami i co bardzo często „obieramy” z siebie krok przed/ wielką wygraną zupełnej utraty/ (jak główna wygrana).
Drugą stroną ruchu człowieka wzwyż jest ruch w głąb. Nie „otworzymy się” na prześwit prawdy, nie uchylimy furtki w nieskończoność, jeśli nie zejdziemy w głąb siebie. Do pełni człowieczeństwa, do rdzenia. To jest możliwe bardziej, mocniej, w obliczu miłości lub śmierci, bo wszystkie mieszkania potem// zawsze/ d.o.m. (*** wiersz który piszę)
wybieranka to przede wszystkim znakomite 12 tez o miłości. Wiersz niezwykle szeroki, wielopiętrowy, rozpisany na wiele instrumentów, wiele odniesień i światów.
Można wybrać dowolną tezę, a później „układać się” z nią i układać ją w sobie.
I żeby to, co piszę brzmiało wiarygodnie – dla przykładu teza 7
„święta miłości”
obrastamy nadmiarem małych przyjemności
życia za grosz
więc chodź będziemy się lepić
w końcu nie święci
„kochanej ojczyzny”
Nasze życie jest wybieraną, często na chybił trafił, troszkę po omacku, wyciągamy kolejne kule, by przekonać się, że wybór znów niewłaściwy, a wielka kumulacja rozstrzyga się gdzieś indziej.
Osobną część przebieranki stanowi aria dla cisia. Zdanowicz daje nam klucz do odczytania jej w przypisach: Cisie – wioska nieopodal Antolki (pow. miechowski w
woj. małopolskim) gdzie w domu Bogumiła K. spotkali się we wrześniu 2009 roku, po latach niewidzenia, przyjaciele z Klubu Młodych Autorów, który istniał przy tygodniku „Na przełaj” i których zbliżyły wspólne wakacyjne przygody redakcyjne we Fromborku, gdzie – w ramach akcji odnawiania przez harcerzy z całej Polski miasta Mikołaja Kopernika – przygotowywali (w początku lat 70-tych XX wieku) gazetkę „Na przełaj przez Frombork”.
To wiersze-fotografie, uchwycone kadry, wtedy i teraz, wspomnienia, które po latach składają się w refleksję – czterdzieści lat/ to całe dorosłe życie/ i niejedna śmierć// już nie liczymy/ co było i co będzie/ brzmi w tej samej tonacji// (aria dla cisia).
W tej tonacji grana jest aria dla cisia, która prędzej czy później, stanie się ciszą, ocalałą w słowie.
Może jesteśmy, jak chce Eliot, wydrążonymi ludźmi, wypchanymi ludźmi, kukłami pełnymi słomy. Tkwimy w jakimś miejscu i czasie, dopóty, dopóki patyk w nas jest cały. Kiedy się złamie runiemy na ziemię, a nasze miejsce zajmie kolejna kukiełka przebrana za siebie samą.
Mniej więcej taką refleksją kończy się książka Bogdana Zdanowicza. Książka mądra i potrzebna, a dla mnie – z wielu powodów – ważna.
artykuł ukazał się w kwartalniku szafa
jo thanks You – Tess