Zdanowicz, Opowiastki opowiadajace

Leon Zdanowicz, Opowiastki opowiadajace

Życie to jest opowiadanie, a opowiadanie to jest życie
– o opowiastkach opowiadających Leona Zdanowicza

W dzieciństwie zachwycali mnie ludzie, którzy mogli pociągnąć za sobą tłumy, opowiadając jakąś historię. Chciałem umieć opowiadać takie historie lepiej od innych, najlepiej na świecie. Słowami Miloša Formana spróbuję uchylić drzwi do zbioru opowiadań Leona Zdanowicza (zmarłego w 2009 roku), który właśnie ukazał się staraniem Bogdana Zdanowicza – brata pisarza.
Tytuł tego niezwykłego zbioru brzmi opowiastki opowiadające. Od razu chce się zapytać – o czym? Odpowiedź jest banalna – o życiu w małym prowincjonalnym miasteczku gdzieś na zachodzie Polski, o kumplach, kuflach, kobietach. Opowiadający to chłopaki z sąsiedztwa, nasi, a więc dopuszczani do bycia obok, do słuchania opowieści i do opowiadania, z którejś tam strony świata swojego [Tałanki].
Oswojona, dobrze znana przestrzeń, wyznaczona kwadratem rynku, kiosku z piwem, knajpianego stolika, ławki. Tu toczy się opowieść jakbyś rzekę nawijał na bęben [Górki stolikowe] w czasach zbioru stonki, czerwonych legitymacji, wrogów ludu i ustroju, w miejscu namieszanym przez wojnę. Korzenie „zapuszczali” tu różni, wrastali w nową „odzyskaną” ziemię. Bo to i mógł się trafić jakiś jeden folksdojcz, co to Niemiaszkom w tamtych minutach czasu buciki podczyszczał, a to znowu jakiś partyzant się trafiał, ale był on nie z tej czerwonej, ale z tej białej strony naszego narodowego sztandaru, a to znowu trafiał się ktoś inny, mając pewnie na uwadze bliskość Morza Bałtyckiego (…) [tamże].

Język opowiastek jest żywy i pulsujący, istny joyce’owski strumień świadomości. Czyta się tę leksykalną woltyżerkę wielokrotnie i wielorako. Zdumiewa jędrność, soczystość zdań, bliskich językowi Witkacego, Gombrowicza, mistrza Mirona, a współcześnie Jerzego Suchanka. Bliskich, ale odrębnych, osobnych, na wskroś „leonowych”.

Witold Gombrowicz w Bakakaju pisał: Każdy ma inną, własną rzeczywistość, a świat w każdym inaczej się załamuje. Siermiężna rzeczywistość opowiastek wymaga włożenia maski, zaproszenia czytelnika do gry. Zdanowicz „odbija” zewnętrzność, by pozwolić spojrzeć głębiej. Przenikliwy, jasny umysł pisarza, zbyt swobodny jest na ciasne czasy PRL-u. To być może jedna z przyczyn, dla której opowiastki nie ukazały się wcześniej.

Często uwikłani w konwenanse i znaczenia – kłamiemy, często jesteśmy głupcami zdziwionymi światem, nieznającymi i nierozumiejącymi go, pewnie dlatego tak chętnie sięgamy po maski.
Pomiędzy oszustem i głupcem powstaje, jako szczególne ich połączenie, obraz błazna. Błazen to jeden z najstarszych obrazów literackich (…) ma prawo łamania konwencji kulturowych, może posługiwać się językami nie uznawanymi powszechnie, bądź przeinaczać złośliwie te uznane – powtarza za Bachtinem Marcin Kępiński.

Włożenie maski błazna wymaga odwagi. Zdanowicz sięga po nią świadomie, świadomie; próbuje rozmaitych ról: Pawka, Osa, Filip Eneref, Pasyjka, Pędrak – to tylko niektóre z nich. Świat literacki zbudowany z niedbałego języka proletariatu, ale języka świadomego siebie i sposobów „kreowania rzeczywistości”, swojej, małej, udomowionej, bliskiej.
Bo człowiekowi jest dobrze i tam tylko, gdzie jest dobrze, a mnie jest to tutaj i dobrze, piwo się pije i dobrze, opowiastkuje się i dobrze, pracuje się i dobrze, popierduje się i dobrze. A gdzieś tam w Moskwie deszcz pada, a u nas świeci słońce – no i jest dobrze, znowu gdzieś tam indziej powodzie się powodzą, a u nas susz i też dobrze. Bo człowiek to jest, chłopaki, jak drzewa, gdzie korzenie zapuści – tam rośnie, i nie przesadzisz go, bo uschnie. [my czterech we czterech].

Filozofia, pojmowana jako życiowa mądrość opowiadających, przemycana jest tu niejako przy okazji. Zdanowicz zdaje się powtarzać za Witkacym: nie chodzi nikomu o samą formę jako taką, tylko o przedstawioną przy pomocy tej formy rzeczywistość.
Opowieść jest dla niego rodzajem „worka”, w którym mieści się wszystko. I choć opowiastki wymykają się porównaniom z formą klasycznych powiastek filozoficznych, mają wiele wspólnego z dziełami Woltera czy Diderota. Prowincjonalni myśliciele w sposób prosty, często naiwny, objaśniają świat, swój prywatny mikrokosmos, w którym mieści się całe uniwersum. Czasem dla lepszego słuchania ładuje się taką sobie zofkę i filio [najt klub].
Ta mieszanka charakterów, typów, osobowości daje niezwykle sugestywną, głęboką i mądrą opowieść. O życiu, śmierci, kondycji człowieka, kosmicznym porządku, w który wpisane są nasze losy. Motyw koła, boska wieczność jako okrąg o nieskończonym obwodzie, Heidegger – skrojony na ich miarę, dla ich potrzeb i upodobań.
(…) Ot, mówi i tak, żeby zabawić, żeby ucieszyć , żeby zagłuszyć to myślenie w sobie, żeby cicho nie było wokoło i żeby nie myślało się doło, taka sobie niby kwadratura koła kwadratowego, czy też może kwadratowe koło w kwadracie. Bo to i jest nawet do czego porównać: kiosk, gdzie dają piwo, to przecież sam kwadrat kwadratowy, a my, ci pijący piwo wokoło niego z jego czterech stron, w koło go robim, a on nas w swój kwadrat kwadratuje, i jest się być się (…) [ucieczka od do].

Ważnym elementem opowiastek jest erotyzm, popęd – czysto zwierzęcy, po witkacowsku „rozhulany”. To też element gry. Nie wierzę w filozofię nie-erotyczną. Nie mam zaufania do myślenia, które uwalnia się od seksu. Trudno wyobrazić sobie, że „Logika” Hegla czy „Krytyka czystego rozumu” powstały bez uprzedniej rezygnacji z ciała. Jednakże czysta świadomość, jeszcze nie zrealizowana, musi być znowu zanurzona w ciele, w seksie, w Erosie (…) – tyle Gombrowicz. I o ile erotyzm u Gombrowicza nigdy nie jest bezpośredni, zawsze aluzyjny, jest on – jak dowodzi Francesco M. Cataluccio w książce Gombrowicz-filozof: zdeformowany przez fantazję, przez skłonność ludzi do gry z rzeczywistością i „bycia granymi” przez nią, o tyle w opowiadaniach Leona Zdanowicza jest wręcz przeciwnie. Małomiasteczkowa, różna kulturowo społeczność skupiona wokół knajpy, szumnie nazywanej klubem, przy piwie lub wódce zagryzanej śledziem, chwali się erotycznymi dokonaniami, pojedynczymi lub grupowymi.

Bohaterowie opowiastek robią tak samo, jak mówią. Wymagania ciała, choć często „dyktują” warunki, ustanawiają prawdę wbrew powszechnemu zakłamaniu wszelkich form myślenia ukrywających ludzką naturę.
Płomienny wir alkoholu zmieszanego z chłopczykowatym mózgiem, o którym pisał Witkacy w Nienasyceniu, pojawia się i tutaj. Poetyka Zdanowicza, język jego opowiadań, z opisu destrukcji wyłaniają, ukrytą wprawdzie, ale konsekwentnie stwarzaną konstrukcję. Autentyczną, bo osobną, nie będącą imitacją, stylizacją, ani jakimkolwiek naśladownictwem.
Gra z czytelnikiem, także językowa, prowadzona przez Zdanowicza od początku do końca opowiadań, jest swoistą dyskusją z epoką, w której żyje. Pisarz zdaje się gardzić systemami, kpi z nich, znów jakże bliski gombrowiczowskiej sentencji, że im mądrzej tym głupiej. Dlatego oddaje głos „chłopakom swojakom”. To bodaj głos jedyny prawdziwy.

Teresa Rudowicz

cała recenzja w nr 41 kwartalnika sZAFa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>