Nie wszystka umarłam, Welesie. jeszcze nie raz się obudzę zanim czarnego konia poprowadzę za uzdę pod ziemię. To fragment wiersza Sen o bogu z debiutanckiej książki Izabeli Wageman zatytułowanej W oszukiwaniu snu, która właśnie ukazała się na rynku wydawniczym nakładem Stowarzyszenia Salon Literacki.
To już druga propozycja wydawnicza tego młodego stowarzyszenia. Po znakomitym debiucie Sławomira Płatka przyszedł czas na kolejną, równie interesującą propozycję. Izabela Wageman, jak sama o sobie mówi, jest mieszkanką Koźla na Opolszczyźnie, korzenie jednak przesadzone z Wielkopolski, a wyrwane z Litwy. Wyrwane gwałtownie, brutalnie. Teraz odzywają się głosy przodków, odżywają rodzinne sekrety, pamiątki, wierzenia, miejsca, po których poetka stąpa, delikatnie, miękko, bezgłośnie prawie. Nie wszystka umarłam, Welesie – szepce – zobacz, jestem, doświadczam, chłonę i zatrzymuję. Przy drodze na Ojrany widziałam znaki na kamieniu. chyba celtyckie, bo swędziała mnie skóra na dłoniach [późny podwieczorek].
Izabela Wageman stoi na styku dwóch światów. W magii prasłowiańskich wierzeń, w znakach, szeptach, kurhanach i zabyłych twarzach szuka swojego imienia, swojej tożsamości, pełni: moja obecność stała się niezbędna dla ugorów i skib zaoranej ziemi [czarna dziura]. Twarze przodków obecne w odbiciu na szybie, za plecami żywych, w snach, pejzażach, w za dusznym świecie i zadusznym obrządku [parowanie] Cień na twoich plecach to pamięć – powie poetka w wierszu Umarli potrafią tańczyć – i rozkaże – pamiętaj.
Izabela Wageman pamięta i stwarza od nowa: polne kamienie, zaklęcia, zapach lasu, kwiaty paproci, od nowa powołuje do życia: prababcię Stanisławę: ktoś we mnie pamięta. drogę po suchych grudach, ciężar dwóch walizek [zegarek], babkę Klimowiczową, która ustawiała kwiaty w glinianym wazonie, brudnym fartuchem przecierała szybkę w kapliczce i spocone czoło. Kiedyś rosła tam lipa, a teraz – jestem Diewo rykszte – mówi poetka w wierszu dobranoc
Zostały, starannie przechowywane rodzinne pamiątki i pewność, że dwie walizki nie pomieszczą przyszłych pokoleń [Duksztos].
Wierzenia i mity przodków, kultura śródziemnomorska i chrześcijańska mieszają się tutaj, uzupełniają, łączą. W drodze do własnej tożsamości pomiędzy Scyllą a Charybdą dryfuje Izabela Wageman, podobnie jak inni rozbitkowie bez tratw, by dodać na końcu – my pośród [pomiędzy]
Właśnie pośród, mitów, wierzeń, opowieści, legend, zatrzymał się podmiot liryczny wierszy Wageman, by na styku różnych kultur przypatrzeć się sobie i swojemu miejscu w świecie. Czasem musi wejść butami w ciszę [topografia (zaśnięcie Madonny)], czasem w pejzaż (choć i ten potrafi być martwy), czasem w siebie, głęboko, boleśnie aż do wyznania: gdy dojrzałam odcięłam pierś (…) coraz słabiej pachnę dziećmi [odchodzę].
Od wtedy do teraz. Od magii, zaklęć i wróżb do obcego i mściwego świata. Dawniej wstała o świcie witała słońce modrzew zioła w donicach mieszała wielkie rzeczy na małym ogniu [kuchenna katabaza]. Teraz drogi w jedną stronę wracają z krzykiem nie żyjesz modlisz się językiem którego koniec sięga apokalipsy ale nie pamięta początku [apotropeiony].
Znaleźć miejsce, z którego wzięła początek. Przypatrzeć się mu, dotknąć, posmakować, zrozumieć. To główne przesłanie wierszy Izabeli Wageman. Jest w nich spokój, szept, jakaś czułość i żal za minionym. Jest i pasja, tajemnica, marzenie, może i szaleństwo, bunt: nie jestem obłąkana pragnę tego czego Bóg nie wymyślił [u kanoników].
Z pragnień, niespełnień, poszukiwań, powrotów układa się niezwykle barwna mozaika. W tytułowym wierszu poetka pisze: byłam Albertyną to znowu Gilbertą kotem na wierzbie. wierzbą, by dodać w innym – od teraz zwijam się w kłębek rudej wełny [kłębek].
Bohaterka wierszy Izabeli Wageman podąża śladami przodków, odwiedza stare zapomniane cmentarze, krzyże i kapliczki przydrożne, runiczne znaki, cerkiewki. Próbuje w odwiecznym porządku świata doszukać się prapoczątku, siły stwórczej, Boga.
Wydrapuje kreski na okiennej ramie jest ich już sześćset trzynaście, a słońce znów zachodzi. na murze kwitnie czerwona plama tamaryszku. martwo drapie powietrze.
[znów maj]. Talmud dzieli halachę na 613 przykazań, niezwykle wymowna jest także biblijna symbolika tamaryszku. Puenta nie pozostawia wątpliwości. Bóg Starego Testamentu nie przekonuje poetki, nie znajduje Go również w spojrzeniach dwunastu apostołów, mentorskim geście Chrystusa w cerkiewnym ikonostasie. Mój jesteś – wyzna dalej – w świetle okiennym drażniącym źrenice gdy śpię [cerkiew].
Słowiański władca podziemi Weles wydaje się być najbliższy Izabeli Wageman, do niego zwraca się z horacjańskim non omnis moriar, jemu powierza swój sen i swoją poezję, zanim na łąkach Nawii pogalopuje na czarnym koniu.
Warto powędrować po śladach, które znaczy poetka, przez wierzenia, mity Bałtów i Słowian, przez miejsca, jakby odciśnięte w kamieniu, niezwykłe, tajemnicze, magiczne, poprzez sposób obrazowania, sugestywny, pulsujący, żywy. Debiutancka książka Izabeli Wageman jest podróżą, w której warto towarzyszyć poetce.
Teresa Rudowicz
recenzja ukazała się w kwartalniku sZAFa