Słowik, * * * (W niedzielę na pamiątkę)

Aleksandra Słowik

* * * (W niedzielę na pamiątkę)

W niedzielę na pamiątkę ciepłe jajka na miękko,

miękkie odpoczywanie. Czasownik w imiesłowie jest

nadzwyczaj ciągły; wieczność – półpłynne żółtko oraz

niepewny stan tego, co białe. Ciało rozłożyło się

wygodnie w każdym miejscu, a ja czytałam cię, czytałam

prawosławnie szepcząc do księgi. Nic lewostronnego,

żeby nie zaburzyć powierzchowności znieczuleń.

Nic przejmującego ta siedziba uczuć. Zaledwie odraza

wobec tłumu, tej nachalności przeludnień. Higieniczny wdech

przez papierową torebkę. Nie degradujmy środowisk,

niczego nie degradujmy. Dół jest w dole. Lecz góra

- co jeśli zawołają bardzo niekulturalnie, kwadrans przed

dziewiątą?

Wypukiwanie. Łazarzu, ja tobie mówię, wstań,

a on wolał poleżeć i tak stracił pracę. Będzie paskudnie

ciężko pozbierać się do kupy owego ranka.

Lubię, kiedy wiersz stanowi rodzaj trampoliny, z której mogę się odbić, skoczyć na głęboką wodę i płynąć. Nierzadko pod prąd. Bez określonego celu, przed siebie, tak daleko, jak daleko poniesie mnie słowo. Taką trampoliną stał się dla mnie wiersz Aleksandry Słowik *** (W niedzielę na pamiątkę…). Zaczyna się stwierdzeniem – W niedzielę na pamiątkę ciepłe jajka na miękko. Kultura chrześcijańska, która nas ukształtowała i w której żyjemy, odsyła do tamtej niedzieli, do cudu zmartwychwstania i triumfu życia nad śmiercią. To pierwsze skojarzenie i bez wątpienia właściwy trop, ale nie jedyny. Łacińskie słowa ab ovo –  powtarzając za Władysławem Kopalińskim – od samego początku, od Adama i Ewy, każą wędrować znacznie dalej.  Jajko jest symbolem wszechświata, życia, płodności, odrodzenia. Uważano je za początek wszystkiego, dlatego już w starożytności było symbolem kultu.  U sufitu egipskich świątyń zawieszano jaja. Bóg Ptah – stworzyciel, przedstawiany jest jako garncarz, który kręcąc kołem garncarskim, nadaje światu kształt jaja. Jajka są też tradycyjnym symbolem pogańskiego święta Ostary, bliskiej chrześcijańskiej tradycji wielkanocnej. Oznaczają zarówno nowe życie, jak i współistnienie Słońca, Boga (co symbolizuje źółtko) i Księżyca, Bogini (białko). Kluczowe słowa – żółtko i białko, można, idąc tym tropem rozwinąć na dzień i noc, życie, śmierć czy, jak chce Aleksandra Słowik – ciało (teraźniejszość) i duszę (wieczność) Wieczność – półpłynne żółtko oraz/niepewny stan tego niepewny stan tego, co białe. Teraz, kiedy ciało rozłożyło się/ wygodnie w każdym miejscu, wolne od swojej cielesności, pożądań, popędów, można skupić się na tym, co duchowe – wieczne. Każda miłość ma swój Wielki Piątek, powiedział kardynał Stefan Wyszyński. Nie da się pojąć chrześcijańskiej idei miłości bez tamtej niedzieli, a do tamtej niedzieli nie da się dojść inaczej, jak tylko przez Wielki Piątek. Dojść można wieloma drogami. Jedną proponuje Jan Paweł II w rozważaniu na zakończenie Drogi Krzyżowej 2 kwietnia 1999 roku.

„«In manus tuas, Domine, commendo spiritum meum» . To jest ostatni krzyk Chrystusa na krzyżu. To słowo zamyka misterium męki i otwiera misterium wyzwolenia przez śmierć, które dokona się w zmartwychwstaniu. To ważne słowo. Dzisiaj chcielibyśmy położyć je na ustach ludzkości u kresu drugiego tysiąclecia, u kresu dwudziestego wieku. Tysiąclecia nie przemawiają, wieki nie mówią, ale przemawia człowiek, przemawiają tysiące, miliardy ludzi, którzy wypełnili tę przestrzeń zwaną dwudziestym wiekiem, przestrzeń zwaną drugim tysiącleciem. Pragniemy dziś położyć te słowa Chrystusa na ustach wszystkich tych ludzi, którzy byli obywatelami naszego dwudziestego wieku, naszego drugiego tysiąclecia, ponieważ te słowa, to wołanie Chrystusa cierpiącego, to Jego ostatnie słowo nie tylko zamyka, ale zarazem otwiera: oznacza otwarcie się na przyszłość. (…)

Na przyszłość otwiera się też Aleksandra Słowik, ale przyszłość budzi niepewność, niepokój, lęk. Dlatego broni się przed nią, szepcząc do księgi w ciszy Wielkiego Piątku. Wybiera prawosławie, najbardziej dotykające niedotykalnego, wzorem starców, pustelników, mędrców, którzy modlitwą, połączoną z trudem codzienności, ciężkiej fizycznej pracy, ograniczeni własną cielesnością, bardzo często wyniszczoną latami ascezy, żyją pokornie, skromnie, z dala od siedzib ludzkich, bez rozgłosu, a jednak, stają się moralnymi autorytetami dla tłumów. Nagle okazuje się, że światu nie są potrzebne cuda i spektakularne objawienia, że więź, jeśli się tworzy, jest cicha i bardzo intymna. Taką więź wyszeptuje też podmiot liryczny – a ja czytałam cię, czytałam/prawosławnie szepcząc do księgi.

Zachwianie kanonem tradycyjnych norm moralnych i etycznych funkcjonujących w społeczeństwach nie jest niczym nowym. Przez stulecia wiele razy odchodziliśmy od religii na rzecz nauki, psychologii czy filozofii. Człowiek w wierszu Słowik także, nie znajdując odpowiedzi na nurtujące go pytania egzystencjalne, kwestionuje dogmaty wiary. W stwierdzeniach – nic lewostronnego, żeby nie zaburzyć powierzchowności znieczuleń, czy nic przejmującego ta siedziba uczuć. Zaledwie odraza wobec tłumu, tej nachalności przeludnień, bliższy jest poglądom Darwina czy Nietzschego. Pobrzmiewa tu wyraźnie survival of the fittest, lub, jak chce Nietzsche – urządziliśmy sobie świat tak, byśmy w nim żyć mogli. Wprowadziliśmy ciała, linie, płaszczyzny, przyczyny, skutki, ruch, spoczynek, kształt, treść i higieniczny wdech przez papierową torebkę. Zamknięci w cywilizacyjną pułapkę i coraz bardziej zagubieni, nazywamy, szukamy odpowiedzi, jakby nie uświadamiając sobie do końca, że dół jest w dole. A góra? Czy powtarzając za Freudem, ludzkość, wahająca się między strachem bożym, a rozkoszą zwierzęcą obstawioną zakazami znajdzie kiedyś rozwiązanie tego konfliktu?

Nie bez powodu Aleksandra Słowik puentuje wiersz fragmentem Ulissesa. James Joyce, po mistrzowsku wykorzystał literaturę, jako narzędzie do badania ludzkiej psychiki, jej tajni i ciemni. Wędrując po Dublinie, czy to w Ulissesie, czy w Portrecie artysty, wdychamy zapach tego miasta, jego fizyczne i duchowe zaułki. Książki Joyce’a przyczyniły się w dużej mierze do mojego nawrócenia – powie Thomas Merton. Doda jeszcze: Myślę, że sam Joyce starał się jedynie o możliwie żywe i obiektywne odtworzenie Dublina, takiego, jaki znał. Miał z pewnością żywą świadomość wszystkich błędów katolickiego społeczeństwa irlandzkiego i nie czuł żadnej sympatii do porzuconego dobrowolnie kościoła, ale w intensywnej lojalności dla powołania artysty, dla którego właśnie porzucił kościół, chciał jak najdokładniej odtworzyć świat, jakim był on w rzeczywistości. Merton, w autobiograficznej książce Siedmiopiętrowa góra, prowadzi nas przez rozmaite zaułki, po to, by w końcowych rozdziałach stwierdzić, że logika życia cystersów jest skrajnym przeciwieństwem logiki tego świata; tu ludzie wysuwają się naprzód, tak, że najlepszy jest ten, który odcina się od tła, który góruje nad resztą, który zwraca na siebie uwagę(…) Logika światowego powodzenia polega na urojeniu, na tej dziwnej pomyłce, że nasza doskonałość zależy od myśli, opinii i poklasku innych ludzi.

Tak więc, zatoczywszy koło, wracamy do Ojców Pustyni, świętych mnichów, prawosławnych starców, wracamy do ciszy Wielkiego Piątku. A co jeśli zawołają nas bardzo niekulturalnie, kwadrans przed dziewiątą? – pyta Aleksandra Słowik. A co, jeśli nie pozwolimy by dokonało się i w nas? Nic. Hebrajskie słowo timszel, które Bóg wypowiada do Kaina, daje człowiekowi wolność wyboru. Może odpowiedzieć na wezwanie Boga, może też nie odpowiadać. Łazarzu, ja tobie mówię, wstań, a on wolał poleżeć. Wolna wola. Tylko kto wie czy przypadkiem nie będzie paskudnie ciężko pozbierać się do kupy owego ranka.

Teresa Rudowicz

esej ukazał się w czerwcowym numerze kwartalnika sZAFa

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>