W jednym owocu można dostrzec cały wszechświat. Jak cudownie jest obierać pomarańczę, wdychając jej zapach. Zjedz ją sobie powolutku i bądź szczęśliwa. Słowa Thich Nhat Hanha przyszły do mnie po lekturze książki Teresy Radziewicz Sonia zmienia imię, która właśnie ukazała się na rynku wydawniczym, nakładem Wydawnictwa Kwadratura z Łodzi. A przyszły nie bez powodu, Sonia, bohaterka książki wie, że świat urodził się pomarańczą. Ta prawda, nie jedyna zresztą, zostaje objawiona
w sposób naturalny. Bo Sonia jest naturalna, jak ziemia i liść, który kołysze światem. Łączy się w jedno, tożsama, ale świadoma własnej odrębności, dotyka, smakuje, chłonie, nazywa i śpiewa.
Zaczynamy się od imienia, litery złączone ze sobą w określony sposób, mają nas wyodrębnić, wyróżnić. Sonia wie, że imię jest ważne, że nadawanie go jest świętem, celebracją. Dlatego stwarza się powoli, uważnie:
gdy zechcę będę zośką
zakasam szaleństwo
innym razem powiem sofi
tak z francuska so-fi
przyciskając odpowiednio głos
jak me-sje albo bą-żur
och – będą mówić – prawdziwa
z ciebie soniu dama
[dzień pierwszy – wariatka nadaje imię]
Nosicielka wirusa inności, nazwana przez współziomków wariatką, doświadcza, przeczuwa, oswaja i kocha. Kocha tak, jak żyje prosto i ufnie – tłumaczy miejsca, do których nie pasuje nikt inny [sonia kocha].
Urodziła się z objawień, z jarzębinowych baldachów, z lęków i przepowiedni. Zaświadczają o tym przodkowie w swoistym dwugłosie, zaznaczonym w niektórych wierszach. Być może ta odrobina szaleństwa zrodzona z obłędu i burz, zamieszkała w niej właśnie po to, by uwierzyła w zaklęcia i w obietnice urwanych nagle dróg.
Świat, w którym żyje Sonia pełen jest smaków, zapachów, barw i dźwięków. Poznaje go po dziecięcemu, polisensorycznie, w nieustannym zdziwieniu jego zmiennością i pięknem:
w filiżance topią się szmery z pustej róży
cynamonowa świeca ma chropawą powierzchnię
i barwę odymionego światła – czuję
po kociemu skrada się zapach
[nadanym przedmiotom i dźwiękom
nadajemy nowy wymiar]
Dłoń jest pamiątką wszystkich pieszczot – powie w wierszu Puzzle. W dłoniach mieści się czułość, ciepło, obecność i wiara.
dlatego wyciąga ręce i układa znaki
to hieroglify – tłumaczy – nie poznajesz
i nie poznasz
[sonia czuje że skraca się czas]
Boli odkrycie, że krwawnik nie ma koloru krwi, że nie da się uciąć smutku(…) – trzeba go wysmucić do ostatniej kreski [a miał być leczniczy].
Sonia dobrze zna ból – odrzucenia, samotności, wyobcowania. Czymkolwiek jest inność, przekleństwem czy łaską, niepokoi, czasem wzbudza strach, czasem niechęć i wrogość. A tak pięknie w sercu koczuje miłość. Słowa J. B. Zimnego stały się mottem wiersza Wędrówki. Im większy brak tym dotkliwsza tęsknota. Naturalna potrzeba kochania i bycia kochanym odzywa się i w Soni:
dwa słowa których brakuje
i których szuka się w każdym znaku
w ludziach którzy dokądś dążą
w cowieczornym zachodzie słońca
Co nienazwane nie istnieje. Powiedzieć imię – zobaczyć człowieka [Sonia postanawia odzyskać mowę]. Bohaterka wierszy Teresy Radziewicz zmienia się, ewoluuje, dorasta. Także do własnej tożsamości, do imienia. Świadoma utraty, świata, życia i siebie samej, prędzej czy później musi się na nią zgodzić, zaakceptować, zrozumieć, że kiedy traci się wszystko, wszystko się zyskuje [tamże].
Po zachwycającej Lewej stronie, debiutanckiej książce Radziewicz, Sonia wchodzi nieśmiało, niepewnie, bocznymi drzwiami. Cicha, delikatna, śpiewna, wypowiada swoje tajemnice, objawienia, niepokoje i sny jakby rzucała gdzieś obok, mimochodem, jednak wystarczy przeczytać raz, by wniknęła w krwioobieg, wrosła.
Sonia każe wracać, po dreszcz, którego nie sposób nie poczuć, zaglądając w zakamarki, tajne, pilnie strzeżone sekrety, w lęk, oddalenie, samotność, inność, stratę. Osobny, niezwykle sugestywny język tych wierszy, otwiera kolejne kręgi, zatrzymuje klisza po kliszy uchwycone drżenia, poruszenia i przeczucia, fale rozchodzą się po każdym kroku [kolejne].
Teresa Rudowicz