Być w pobliżu zrozumienia – o książkach, muzyce i pasji Zygmunta Marka Piechockiego.
Wszystko zaczęło się w miasteczku G. Na jednym z wieczorów poetyckich nieznajomy mężczyzna podarował mi książkę pod tytułem Listy hipotetyczne z niezwykłymi ilustracjami Leszka Kostuja. To one najpierw skupiły moją uwagę. Znam malarstwo Kostuja, wysoko je cenię. Tutaj obrazy artysty, wklejone jak fotografie w album, były samodzielnymi bytami, opowiadały jakąś historię bez konieczności posiłkowania się słowem. Bardzo szybko okazało się jednak, że starannie wybrane przez autora książki ilustracje są jej integralną częścią. Książkę wzięłam do poduszki.
Chciałam przed zaśnięciem przeczytać kilka stron, ale popłynęłam wartką rzeką listów niewysłanych, ale prawdopodobnych i pięknych. Jakże pięknych!
Co jest w tych listach? Właściwe pytanie powinno brzmieć czego w tych listach nie ma, bo jest zaiste wiele. Przede wszystkim – muzyka! Zygmunt Marek Piechocki, autor listów, o czym dowiedziałam się znacznie później, jest znawcą muzyki klasycznej. Ale jakim znawcą! Jest amatorem, miłuje prawdziwie, opowiadaz pasją i wiedzą rzetelną, głęboką. Już na samym początku książki zwraca uwagę następujący fragment: Ależ ten Liszt mi się dzisiaj tu panoszy. Cały mój niewielki pokój w jego muzyce. Teraz „Liebestraum” z numerem trzecim. Dość często można je usłyszeć jako podkład w nastrojowych scenach filmowych. No bo to i takie jest. Teraz dwa utwory z cyklu Consolation. Lubię te „Pocieszenia”. Nie wiem tylko, dlaczego tak je nazywał. Pisał je bowiem w czasie, kiedy już jego wymarzona kobieta – księżna Karolina Witgenstein przybyła do Weimaru. Byli już razem. No, ale to jego tajemnica.
Takich cymesików jest więcej, a przekrój kompozytorów ogromny: Beethoven, Bach, Liszt, Mozart, Chopin – mój Chopin – jak mówi Piechocki, i wielu, wielu innych, ale to nie wszystko. Między nutami etiud, sonat, nokturnów, pojawiają się, między innymi, fragmenty listów R.M. Rilkego do Lou Salome i jej niezwykła trójprzyjaźń z Paulem Ree i Fryderykiem Nietzschem:
Obłęd Nietzschego, późniejsze samobójstwo Paula przypisywano zerwaniu z nimi więzów przez Salome. Kiedy poznała Rilkego, była już od dziesięciu lat mężatką. Romans, za cichą zgodą męża, trwał dwa lata. Później przekształcił się w przyjaźń. Do końca życia poety pozostała Lou powiernicą, „deską ratunku”, recenzentką jego pisania.
Marek Piechocki to uważny i wnikliwy czytelnik. Listy hipotetyczne zaskakują różnorodnością odniesień. W jednym miejscu spotykają się Rainer Maria Rilke, japońscy poeci – Oki Rainoru i Ozaki Kichachi oraz Elżbieta Będkowska – Adamczyk, Konstantinos Kawafis, Czesław Niemen, Alda Merini, Andrzej Stasiuk i wielu innych. Piechocki w niezwykły sposób spina mostem odległe światy, łączy je w jeden – jedyny, niepowtarzalny, własny i robi to delikatnie, czule. Czytelnik wchodzi w ten świat jak oczekiwany gość, autor niczego mu nie narzuca, pozwala smakować powoli, nieśpiesznie, delektować się każdą ciekawostką, fragmentem listu, książki. Wierszem.
Jest i Kazimierz Furman, gorzowianin, poeta, zmarły 14 października 2009 roku. Ta data nie jest bez tu bez znaczenia. Piechocki pisze piękny list-wspomnienie krótko po śmierci Furmana (opatrzony datą 23 października 2009) i przywołuje w nim taki dystych:
Człowiek u schyłku życia
Zaczyna oddychać.
Żal tylko, że ten oddech coraz krótszy i nabierany z coraz większym wysiłkiem. Piechocki znał Furmana osobiście, cenił jego wiersze. W tym samym liście zanotował:
Miła Julio!
Pisałem Ci w ostatnim liście o wręczeniu „Motyli”. O tym, że poeta Kazimierz Furman dostał tę nagrodę, że był na rozdanie wieziony na wózku inwalidzkim, że marnie wyglądał…Nie nacieszył się za wiele ani tą piękną rzeźbą, ani też zawartością koperty, która z tej okazji. Odszedł od nas tam skąd przybył – „Poeci nie zjawiają się przypadkiem, z dalekich do nas przybywają stron” – śpiewała Edyta Geppert. To, sądzę, bardzo niebieskie, anielskie strony.
Takie są Listy hipotetyczne i taki jest ich autor. Wrażliwy, czuły, skupiony i uważny.
W 2012 roku ukazała się kolejna książka Marka Piechockiego W pobliżu porozumienia z podtytułem Tryptyk okazjonalny. Ta sama dbałość o detal, ta sama edytorska maestria i obrazy tego samego malarza. Treść? Podobna, choć inna. Piechocki w typowy dla siebie sposób łączy zwyczajne i niezwykłe, bliskie i dalekie, znane (czytaj: codzienne, oswojone) i poznane, zaczerpnięte ze sztuki, z całego kulturowego bogactwa, które przecież też wyrasta z życia, a jakże często z brudu, niedoli, nędzy.
„poeta doskonale dogaduje się z pustką” / i wbrew przyjętym normom czerpie z niej / przez całe życie – zapisuje Piechocki: poeta, prozaik, rzeźbiarz, wieczny outsider, wielki miłośnik muzyki klasycznej. Te same określenia (uzupełnione o wiele innych) przeczytamy w rozdziale poświęconym Charlesowi Bukowskiemu. To nie przypadek, że właśnie ten artysta stał się bliski Markowi, że właśnie w jego życiu i w jego twórczości odnalazł swoistą spójnię, jednię. Może to zamiłowanie Bukowskiego do muzyki poważnej tak widoczne w jego utworach? Pewnie tak, ale nie tylko.
Mnie zafrapowały te wiersze, w których Bukowski opowiada o człowieku, jego doli, przeżyciach, losie, przedziwnych jego kolejach, upodleniu, które gotują mu bliźni albo Świat. Poeta zauważa drobnostki, obok których inni przechodzą obojętnie – najczęściej nie chcą ich zobaczyć, pomijają, omijają jak coś niepotrzebnego, zawadzającego, niewartego uwagi. Jest mi bliskie i Jego umiłowanie chwili, i świadomość jej przemijania.
Zatrzymane w słowie jak w kadrze chwile, ulotności, mgnienia, to cecha charakterystyczna w pisaniu Piechockiego. Być w pobliżu zrozumienia to patrzeć i widzieć, słuchać i słyszeć, czuć i współodczuwać.
I mówić – prosto. Jak w wierszu Chciałbym X będącym częścią cyklu powstałego w latach 2004-2005:
Chciałbym
Życie swoje odkładać
na obrzeżu lasu
tuż za miedzą tamtej wioski
gdzie ciszę przerywa
tylko szczekanie psa
z zagrody sąsiadów
nocą
wylękłego ptaka
kwilenie
I żeby wszystko było proste
jak potrzebny jest nów
słońce
i deszcz
na wschodzące zboża
Piechocki żyje prosto i pięknie. Pisze, rzeźbi, słucha muzyki (często też pisze muzyczne felietony) i sam ją tworzy. I to jak tworzy! To improwizowane muzyczne perełki, które mogłyby być muzyką filmową najlepszych kinowych produkcji.
Co dzień też w miarę możliwości, za to bez względu na pogodę, jedzie rowerem do lasu. Bo las kocha tak samo jak muzykę. A może odwrotnie. Nie wiem.
Wiem za to na pewno, że Zygmunt Marek Piechocki to postać niezwykła, osobna i wyjątkowa.
Wyjątkowy jest też dla mnie wiersz Moje rozmyślanie o dzieciństwie, pozwolę więc sobie przytoczyć go w całości.
Pięćdziesiąt dwa wersety
rozdziału drugiego łukaszowych słów
zamyka fabułę dwunastu lat
Narodzonego w stajni
Myślę o moim narodzinach
przedszkolu z panią Ulą
szkole i kolegach
latach zwyczajnych
pośród których spotkanie z Nim
uwieczniono na czarno białych fotografiach
– ja w krótkich spodenkach, ze święcą i książeczką
Nie pamiętam
czy wiedziałem wtedy o Symeonie
„ofierze ubogich”
prorokini Annie
i Jego wzrastaniu aż do dnia
kiedy pozostał w Jerozolimie
- dwunastoletni mędrzec
poszukiwany przez rodziców
Mój dwunasty rok pozostaje w pamięci
jako ten w którym prości ludzie z pola
uratowali mi życie unosząc z miejsca wypadku
Może dlatego zawsze czytam cały Rozdział
„Narodzenie Jezusa” ?
Może dlatego Piechocki widzi wyraźniej słyszy lepiej i współodczuwa mocniej.
Rok 2012 kończy się wydaniem niezwykłej książki Melanii Fogelbaum Drzwi otwarte na nicość.
Melania Fogelbaum, jak głosi notka na okładce, urodziła się w roku 1911. Nie wiemy, kiedy trafiła za mury łódzkiego getta – wiemy natomiast, że 1.08.1944 roku została wywieziona do Auschwitz-Birkenau, gdzie zginęła w komorze w dniu przyjazdu. Miała wtedy 33 lata. Zaraz po wyzwoleniu miasta w gruzach getta został odnaleziony zeszyt z Jej wierszami. Jedyna rzecz, jaka po Meli ocalała.
W tekście poświęconym książce Melanii Fogelbaum, który ukazał się w kwartalniku sZAFa, pisałam: Piechocki „poznał” Melę dzięki artykułowi Leszka Żulińskiego zamieszczonym na witrynie pisarze. pl. Żuliński miał skany wierszy Meli i od lat nosił się z zamiarem wydania ich w formie książkowej. Niestety charakter pisma był w wielu miejscach (w zbyt wielu) nieczytelny. Marek, po mozolnej, grafologicznej pracy, odczytał skany i dzięki jego staraniom wydawniczym książka ukazała się drukiem. W komentarzu edytorsko-redakcyjnym Leszek Żuliński pisze:
Książka ta przywraca większość spuścizny dotąd w pełnych rozmiarach nieznanej. Wiersze te były pisane w atmosferze narastającej paniki wojennej; w wielu przypadkach są to zaledwie zaczątki pomysłów, pojedyncze wersy, których już nigdy Autorka nie miała okazji rozwinąć, typowe „szumy, zlepy, ciągi”, także impresje i refleksje, które zatrzymały się na etapie notatki poetyckiej, a nie zamkniętego utworu. Ale i te epigramatyczne fragmenty wydały nam się warte ocalenia. Po prostu podajemy w tym tomie to, co mogliśmy odczytać. A udało się odczytać prawie wszystko. Reszta zostaje domysłem i zamazaną nutą na pięciolinii dramatycznego czasu…
Mamy nadzieję, że ta próba pomoże twórczości Melanii Fogelbaum powrócić do nas – dzisiejszych; że ten tomik będzie Jej Feniksem!
Pomoże! Już się to stało. Powoli, pod czułym spojrzeniem Marka Piechockiego, Melania Fogelbaum zmartwychwstała w słowach.
I to niech wystarczy za puentę.
Teresa Rudowicz
Migotania