Na pamiątkę wspólnego pobytu na tym świecie. Wspomnienie

           Na pamiątkę wspólnego pobytu na tym świecie. Wspomnienie.

 

W latach 80 ubiegłego wieku ukazały się dwie znakomite książki dotyczące literatury polskiej powstałej poza granicami kraju. Jedna – Pisarz na obczyźnie – topraca zbiorowa pod redakcją Tadeusza Bujnowskiego i Wojciecha Wyskiela, druga – Zanim powstanie panorama (Wobec literatury polskiej na emigracji) to obszerny szkic Zygmunta Lichniaka.

Samo pojęcie literatury polskiej tworzonej na emigracji jest szerokie i wieloaspektowe. Zawiera tak znane nazwiska jak Miłosz, Gombrowicz, Herling-Grudziński, Wierzyński, Lechoń, ale oprócz tych, którzy przetrwali w tak zwanej zbiorowej pamięci, to znaczy są w podręcznikach szkolnych i w kanonie (jakkolwiek źle to nie brzmi) obowiązkowych lektur, są i nazwiska zapomniane albo zupełnie nieznane, nawet studentom polonistyki, jak choćby Janta, Czuchnowski, Łobodowski, Wedow, Winczakiewicz i wielu innych.

Wszystkich wymienić nie sposób. Polska literatura to zjawisko bardzo żywe i nawet jeśli trafia się wiele przypadkowej, zaryzykuję stwierdzenie, literackiej papki, wiele jest też znakomitych książek, wielu bardzo zdolnych, utalentowanych ludzi i

nieważne gdzie tworzą – w kraju czy w diasporze – literatura polska jest jedna.

Ten tekst nie jest krytycznym spojrzeniem na twórczość emigracyjną, nie jest omówieniem zjawiska ani próbą syntezy. Jest przypomnieniem – i tylko tym – kilku nazwisk, kilku wierszy, które lubię i do których wracam. A jest do czego wracać, ale o tym niech zaświadczą same wiersze.

 

Krystalizacja

  

                        Z Lilką, wróżką i czarnoksiężniczką

częstych czarów w czarnoleskich borach,

szliśmy wtedy paryską uliczką

norwidowym jakby szlakiem

 

Wziąłem ją pod rękę, był wiatr ostry

była lekka, pachnąca i wiotko

zakwefiona skrzydlatym szalem

 

Niespokojna o losy Kossaków

w ręku miała ostatni list siostry

i z Paryżem plątał jej się Kraków

 

Półmotylem była i półptakiem

półzachwytem i półprzerażeniem

w kolorowych kryjąc metaforach

lśnienie ciężkich łez podbite cieniem

 

Przeciw wiatrom szła i przeciw wojnie

a mówiła o wierszach i rymie

że rytm w wierszu jest niczym guziki

a zapięcie zależy od kroju

i że często zbyt ciasno zapięty

po zbyt wielu próbach i przymiarkach

 

 

I pytała jakie znam zaklęcia

aby czas zatrzymać na zegarkach

i uleczyć ją od niepokoju

i odczynić przekleństwo rozstania

„jak pogodzić naturę okrutną

z pięknem życia na naszej planecie?”

 

I o wierszach że są jak czyny

kiedy stają się człowieczą racją

w jego sprawie z wojną absolutną

 

*

Miałem od niej tomik z dedykacją

„na pamiątkę wspólnego pobytu –

napisała kiedyś – na tym świecie”

 

Wiersz Aleksandra Janty przywołuję w całości, bo piękny i wart przypomnienia. Spotkanie poety-tułacza z poetką, Paryż, rozmowa, książka z dedykacją – mgnienie, ale zatrzymane. I to jak zatrzymane! Jak ocalone!

Takich wierszy jest więcej. Składają się na kolorową mozaikę, niezwykle różnorodną, wybrałam tylko niektóre – te, mówiąc trywialnie, najbardziej moje.

 

W wierszu Mariana Czuchnowskiego Pożegnanie jeńca jest żołnierska tułaczka, tęsknota i księżyc ogromny, jak oczy umarłych. Jest i taki fragment:

 

Na łąkach stoją kwiaty, jak zdrowe dziewczęta,

W szerokich, pstrych kapeluszach.

Zagubił się refren prostej, żołnierskiej pieśni:

„Będą za nami panny płakały”. Nie pamiętam

Ani łąk, ani pieśni. Śpi wiatr w polnych gruszach.

Ciężki, jak młoda, martwa kobieta w groszowej powieści.

 

Aleksander Janta, Marian Czuchnowski, Józef Łobodowski to przedstawiciele pokolenia 1910, pokolenia „szczęśliwców”, którzy mieli żyć w wolnym kraju, w pięknym, pełnym dobrobytu, spokojnym dwudziestym stuleciu, a które okazało się

generacją tragiczną. Starannie na zagładę sposobiony rocznik – powie o swoim pokoleniu Józef Łobodowski i spisze, własną krwią, wciąż wyraźne widmo wojny, smutny los wygnańca, obcy świat, w którym nawet miłość rodzi się na ruinach i pogorzelisku.

 

Nie podsycaj sobą ognia, który zgasł.

Chciwie szczęścia w pustych oczach nie wypatruj.

We mnie nie ma nic, prócz świstu wiatru

i popiołem sypiących się gwiazd.

(Józef Łobodowski Erotyk)

 

 

Dojmujący smutek, samotność, może nawet wyobcowanie (pomimo bliskości),

brak nadziei na szczęście to częste motywy, ale w poezji Łobodowskiego są i takie wiersze, niezwykle zmysłowe, czułe i piękne, jak choćby ten Erotyk żeglarski:

 

Pochyliła się noc ku ramionom,

pochyliła się ku piersi pełnym dzbanom.

to nie gwiazdy, to twe oczy płoną,

już jesteśmy sami,

już o nas na tej ziemi zapomniano.

 

Czas zatrzymał się i nad nami przystanął.

 

Twe ramiona i nogi to wiosła,

którymi zagarniasz mnie na ostateczne głębie.

Jużeś, łódko, w żeglarza całkiem wrosła,

obłoki na nas spadają jak gołębie,

sztandar zwycięstwa – rozpostarty żagiel.

 

Biją fale o burty, a wszystkie nagie,

są przychylne, chociaż wichry dzikie,

coraz gwałtowniej nami kołyszą.

 

Odwzajemniasz się im radosnym krzykiem,

by go potem skwitować rzewną ciszą.

 

 

Lubię erotyki Łobodowskiego, Jest w nich coś, co mnie urzeka za każdym razem, porusza. To właśnie jest różnica pomiędzy poezją a Poezją. Pierwsza nas omija, przechodzi niezauważona, druga już po pierwszym spotkaniu zostaje, utrwala się, rezonuje. I nawet po wielu latach powrót do niej jest możliwy, powiem więcej

– konieczny. Tak jest na przykład z sonetem Broszka z kamei Jerzego Wedowa.

Oto jego fragment:

 

Ktoś mnie tobą prześwietlił, udobrzył i urzekł.

Ktoś mi serce wyrzeźbił w twój muzyczny profil.

Brałem w dłonie twój uśmiech jak jesienną różę,

na której nie obeschły łzy deszczowych kropel.

 

Wywróżyła mi ciebie smagła noc-Cyganka,

dzwonił kolczyk księżyca wśród iskier i dymu

aż świt się rozlał niebem ze złotego dzbanka

i rozsypał obłoki – korale z bursztynu.

 

Na zakończenie zostawiam rarytas, bo jak inaczej nazwać tę poetycką perełkę Jana Winczakiewicza pochodzącą z cyklu Monotypy

 

 

Szły hufy kufli gościńcem szynkwasu

pośród hojnego śmiechu kontrabasów,

wiwatowały moźdzerze, gąsiory,

brzuchy burmistrzów, podgardla indorów;

płyn żółty w białych zapienił się grzywach,

oberża cała kapała od piwa.

 

 

Generacja 1910 i późniejsi Kolumbowie w większości są już po tamtej stronie, ale zjawisko polskiej literatury emigracyjnej jest żywe. Trwa i będzie trwać.

W tym tekście świadomie przywołuję generację minioną i poetów nieżyjących.

Z jednym wyjątkiem.

 

Właśnie kupiłam nowy numer dwumiesięcznika Topos, a wraz z nim tom wierszy Światłość u progu Krzysztofa Andrzeja Jeżewskiego, poety na stałe mieszkającego w Paryżu. Niech fragment jednego z nich posłuży za puentę:

 

Będziesz tworzył

jak ja

który nieustannie

tworzę światy

 

Będziesz rozsiewał miłość

bo z tobą tylko

nią się podzielę

 

Ale będziesz śmiertelny

abyś miał czas

powrócić

w doskonalszy kształt

(Bóg zamyśla człowieka)

Teresa Rudowicz

artykuł ukazał się w czasopiśmie sZAFa nr 45/2012

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>