Uchylić okno monady. O książce Zbigniewa Joachimiaka „Sezon lotów trwa”
Kiedy, stawiając kropkę, twórca może powiedzieć tat tvam asi? Kiedy może uznać, że – choć Sezon lotów trwa –właśnie zostało wypowiedziane najważniejsze?
Książkę Zbigniewa Joachimiaka „rozczytywałam” powoli, szukałam klucza, którym
chciałabym pójść mówiąc o niej. O wszystkim powiedzieć nie sposób, bo tom to wielowymiarowy i bardzo pojemny w treści.
Najbliższa wydała mi się „twarz” i to właśnie na niej chcę się zatrzymać. Fundamentalne dla każdego człowieka jest pragnienie nieskończoności, metafizyczne doświadczenie absolutu, które pozwoliłoby pozbyć się lęków związanych z życiem jako byciem ku śmierci. Heideggerowska koncepcja nie pozostawia miejsca na „rozkoszowanie się” nim w sposób pierwotny i niezależny. Emanuel Levinas w eseju Całość i nieskończoność mówi o radości i szczęściu bytu stworzonego, ale mówi też o jego egoizmie i zbytnim „zachłyśnięciu się” rozumem, który uprzedmiotowił JA. Stąd tak ważna obecność Drugiego, Innego, określonego przez Levinasa mianem epifanii twarzy. Czy też, jak chce Husserl, zjawianiem się prawdy, zewnętrznym widokiem prawdy człowieka.
Stanąć twarzą w twarz z Drugim to móc stawiać pytania, szukać odpowiedzi, mieć możliwość znalezienia własnej. To także uchylić okno monady.
Pierwsze twarze w naturalny sposób wiążą się z domem. Tak jest i u Joachimiaka – ojciec, matka, córka. Pojawiają się, a wraz z nimi odwieczne pytania o życie, śmierć, Boga, ale także – za Dostojewskim – o twarz, serce i pamięć.
Ojciec i matka to pierwsi stworzyciele i pierwsi nauczyciele świata. To pierwsze twarze w sercu, przechowywane w pamięci. Ważne. Dlatego tak trudno wyznać – Umiera mi ojciec, kiedy już się wie – śmierć to będzie czyja? / Jego, tego co odejdzie, czy moja / dla zbliżenia tego, co będzie mi odjęte? [Umiera mi ojciec].
Tracąc najbliższych tracimy samych siebie, a kolejne utraty uświadamiają coraz mocniej, że kolejka tych, co przed nami z każdym rokiem krótsza. Trzeba „przyjrzeć się” własnej śmierci, oswajać ją. Ziemskie TU każe stawiać pytania o TAM.
Dlatego tak ważna jest pamięć. Teraźniejszość, przeszłość i przyszłość – za św. Augustynem – istnieją o tyle, o ile w umyśle człowieka istnieją oczekiwanie, uwaga i pamięć. Ona ocala trwanie, a trwanie jest życiem pamięci. Co zapamiętane, trwa.
Na przykład matka, niewysoka blondynka, / a właściwie zupełnie niska dziewczyna ,/ która chodziła z dziwną odwagą obok / obozu w Majdanku, zbierająca listy rosnące na drodze. / To dziewczyna ze zżółkniętego zdjęcia / z samego dna szuflady. / Ta młoda kobieta stojąca w oknie z kaliami, / w żorżetowej sukience, / ta piękna dama niosąca mnie na rękach/ do odległego szpitala, / gdy spalała mnie szkarlatyna [Bez lustra].
Wędrujemy po okręgu, bez początku i bez końca. Kiedyś syn, dziś ojciec, stwarza świat dla swojej córki, nazywa go i objaśnia. Już wie, rozumie, o czym myślał jego ojciec, gdy wytężał wzrok sięgając poza zdjęcie. Wie, bo gdy spojrzał na zdjęcie, zobaczył to samo: samotną roślinę, chwast / pomiędzy innymi chwastami, / zeschły szczątek rośliny, która miała / fantastyczne życie, jak sekunda [O czym myślał mój ojciec]. Dorósł do objawienia, które wypowiada starzec Zosima w Braciach Karamazow – Wszystko jest jak ocean, wszystko płynie i łączy się, dotknąć w jednym miejscu, a odezwie się na drugim końcu świata.
Euklidesowa logika, zakład Pascala czy nasze, powtarzając za Kierkegaardem, albo-albo, jest tutaj bez znaczenia. Wszyscy zmierzamy ku. Ku miłości, śmierci, prawdzie, czymkolwiek by ona nie była.
Szukamy, odpowiedzi na pytania bez odpowiedzi, ale kiedy córka pyta o Boga, trzeba odpowiedzieć, nawet jeśli się nie wie – Ufaj życiu. Bóg jest zbyt daleki, spuentować niezwykle ważnym zdaniem – Wszystko jest w tobie od początku do końca [Pyta mnie Sybilka o Boga].
Może to właśnie natura, przyroda, jest źródłem poznania prawdy, może miał rację duński fizyk mówiąc – gruntowne badania przyrody prowadzą do poznania Boga, może rację ma i Dostojewski w stwierdzeniu – ziemia, gleba, tylko ona, ma w sobie coś sakramentalnego.
W zmysłach kryje się pamięć dawnych miejsc. Obrazy, dźwięki, zapachy, przede wszystkim zapachy, jakże ważne w poezji Joachimiaka. Życie jest zbiorem zapachów, gromadzonych przez lata, przechowywanych skrzętnie. Ożywają teraz – własny i wyraźny zapach wysuszonej skóry ojca, podłoga na klatce schodowej 5a (obecnie 3a) w bloku przy ulicy Sienkiewicza w Szczecinie, pachnąca szarym proszkiem i ługiem. Stamtąd, ze szpar pomiędzy deskami wyrosło drzewko wielozapachowej przyszłości [Klatka schodowa 5a].
Każde miasto pachnie inaczej, każda ulica, dom, mieszkanie, podłoga ze śladami dawnych lokatorów. Zapachy mieszają się, gubią. W końcu przychodzi czas na postawienie pytania – Co chcę pamiętać, co chcę zapamiętać? Czy różę w zielonym, pachnącym lipcem ogrodzie, jej poranną rosę, której nie zobaczyłem nigdy, bo skropliła się zbyt wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca? Czy chcę przypomnieć sobie jej skryte życie, czy moje nią olśnienie? [* * * (co chcę pamiętać)]
Nie można ocalić wszystkiego, trzeba segregować, oddzielać rzeczy pilne od ważnych. Twarze nieistotne od najistotniejszych. W wierszach Joachimiaka pojawia się jeszcze jedna twarz – Ola Solecka. Kim była? Pierwszą miłością? Pierwszym olśnieniem? Burzą tuż przed wybuchem. To kolejna utrata, ale jakże inna od pozostałych – jest duszą z moich Dziadów. Dzieweczką, Rudą Ryfką biegającą po gruzach. Jest cieniem bez ciała, jest odbiciem bez lustra. I albo ja mówię i ona mnie nie słyszy, albo ona chodzi wokół, a ja nie widzę [* * * (sucha skóra, przezroczysta)].
Wszystko powraca do miejsca, z którego wzięło początek. Życie to – za Jungiem – motyw muzyczny, wieczne powtarzanie najzwyklejszych pod słońcem dni, strumieniem porywającym człowieka do błazeńskiego tańca godzin, miesięcy i lat, nieustanna przemiana bytów, Ouroboros. Zbigniew Joachimiak kontynuuje swój lot, ale czuje mocniej i widzi więcej. Także i siebie samego, dwunastoletniego chłopca, który z zapałkami w kieszeni i kawałkiem kija, / wyruszał w świat. Aby go zdobyć.
Ten dwunastoletni chłopiec wciąż jest we mnie / i rusza do przodu – dodaje.
Ma chyba wszystko: chlebak, zapałki, dziecinną rynienkę po której spłyną / wszystkie łzy świata, parasol na spadające gwiazdy, dwa kwaśne jabłka i / jeszcze parę innych niezbędnych drobiazgów. / Wystarczy na cały świat. / Na te pół kroku do zawsze [Tylko pół kroku].
Sezon lotów Zbigniewa Joachimiaka to coś więcej niż wiersze osobiste, to wiersze autentyczne. I ten autentyzm sprawia, że czytane wielokrotnie, wielokrotnie poruszają, zachwycają, zostają. Na długo.
Teresa Rudowicz
Migotania 2012