Edyta Antoniak-Kiedos
Czy trzeba znać sens i cel?
Stary imbryk leży na śmietniku i wspomina swoje najlepsze chwile. Nie są to jednak lata, gdy piękny, nowy stał dumnie na stole swej właścicielki, a przez jego majestatyczną szyję spływała do filiżanek pyszna herbata. On wspomina czas, gdy potłuczony, obolały, pozbawiony godności stał się dawcą i opiekunem życia. Gdy w jego wnętrzu zakiełkowała kwiatowa cebulka i na krótko mógł być częścią czyjegoś istnienia, czyjejś świetności. Był szczęśliwy, bo zapomniał o sobie, o swoim zbitym uchu i ułamanej szyi. Los tytułowego imbryka z baśni Andersena uczy, że tak naprawdę można poczuć się spełnionym tylko dzięki innym. Czy jest tak faktycznie? Czy zmiana perspektywy, wyzbycie się egocentryzmu pozwala na radość i spokój serca?
Teresa Rudowicz opatrzyła swój najnowszy tom poetycki Błędne ognie mottem z tej pięknej opowieści duńskiego pisarza. Wybrała fragment, który mówi o spełnieniu w innym i poprzez innego, mówi o wielkiej miłości jaką obdarza się kogoś, kto staje się częścią nas:
Cebulka leżała w ziemi, leżała we mnie, stała się moim sercem, moim żywym sercem, a przecież nigdy przedtem nie miałem takiego serca. Wstąpiło we mnie życie i siły; puls bił, cebulka wypuściła pędy; można było pęknąć od rozsadzających uczuć i myśli; wyrósł z niej kwiat.
(s. 3)
Takie uczucie może towarzyszyć matce, która zapomina o sobie i cieszy się swoim dzieckiem. Ono jednak rośnie i przychodzi moment, kiedy jest mu potrzebny już ktoś inny (symbolizowany przez większą doniczkę). Dawca życia, opiekun staje się niepotrzebny, czasem jak baśniowy imbryk rozbity ląduje na śmietniku. Zostają mu wspomnienia i nimi karmi się aż po kres. Jednak pamiętając o wartościach uniwersalnych, trzeba spojrzeć szerzej na los człowieka. Tym bardziej, że poetka w podobnym tonie powraca do Andersena w innym miejscu, przypominając za autobiograficzną Baśnią mojego życia, że:
pewnego dnia nie napiszę już ani jednego zdania, ale dzisiaj
składam baśń twojego życia: szczęście można znaleźć
tylko tam, gdzie ludzi zadowala drobiazg.
(s. 45)
Każdy z nas może stać się takim porzuconym Imbrykiem, który przynajmniej raz chciał krzyknąć „chwilo trwaj, jesteś piękna”, który nie żałuje tego, co było, bo choć na krótko odkrył sens i cel swej egzystencji, skupiając się na kimś innym, odwracając uwagę od własnego „ja”. Rudowicz unika jednak patosu, woli to, co proste i na pozór mało znaczące, drobiazgi, okruchy chwil i wspomnień, intymne parafernalia.
W swoich wierszach dokonuje reinterpretacji, sprawdza i rozszerza motto z Andersena w oparciu o losy konkretnych ludzi z uwzględnieniem wielu aspektów w tym historycznych, filozoficznych, psychologicznych. Dowodzi temu już wiersz otwierający zbiór pt. Llosa pisze do Gauguina (s. 5), w którym powracają pytania – będące jednocześnie tytułem największego dzieła francuskiego malarza – Skąd przychodzimy? Kim jesteśmy? Dokąd idziemy?. Wymienione kwestie na zawsze pozostaną otwarte, choć wiemy, że znajdują się na osi, gdzie umieszczono punkt narodzin i punkt śmierci, trzeba się z tym pogodzić jak stara kobieta na obrazie, jak imbryk na śmietniku. Llosa zwraca się do Gauguina i jakby sam sobie odpowiada, że zbyt wiele pytań otwartych prowadzi do szaleństwa, bo „czy dom rozkoszy i dom wariatów / nie znaczą to samo” (s. 5). Jednak czy można przestać pytać? Nadawca listu zdaje się sądzić, że „młodość, tylko ona się liczy. połączona z uległością / i brakiem pytań jest cudem” (s. 5). Ani poetki ani malarza ta odpowiedź jednak nie zadowala.
Koncepcja Błędnych ogni zasadza się na dwóch zasadniczych aspektach ludzkiej drogi – wędrówce i powrocie. Tak też zostają zatytułowane dwie części tej książki – Wędruję i Wracam. Użycie czasownika w pierwszej osobie liczby pojedynczej wskazuje na indywidualny, intymny charakter wędrówki; a zamieszczone wiersze jakby miały na nowo sprawdzać topos homo viator .
W pierwszej części tomu przeżywamy pasjonującą podróż po wschodnich rubieżach Europy i dalej za Ural, aż po najdalsze obrzeża Rosji, docieramy też do państewek takich jak Uzbekistan czy Tadżykistan. Nie jest to jednak wycieczka turystyczna, krajoznawcza, ale pielgrzymka do najważniejszych miejsc, gdzie rozpoczął się lub zakończył jakiś ważny dla rozwoju kultury etap. Wyjazd motywowany jest chęcią poznania czegoś, czego nie dotknęła ta wcześniejsza kobieta, ta która była przede mną – zdaje się mówić bohaterka tych wierszy – „pojedźmy na wschód, tam z nią nie byłeś.” (s. 9). Pierwotnie podróż miała się rozpocząć do Witebska, jednak perspektywa zobaczenia miejsc, które wpłynęły na Chagalla sprawia, że zakochani udają się na Ukrainę do Krzemieńca. Tam z kolei przyszedł na świat Juliusz Słowacki. Ważna to deklaracja, jakby założycielska, bo chcąc stworzyć nowy związek, pracować nad tą konkretną miłością, nad tym nowym związkiem, prosi:
spróbujmy narysować własną mapę, wyznaczyć
równoleżnik Wagi i Barana. to może się udać,
ale nie zaczynajmy od Witebska.
(s. 9)
Wyjazd pod patronatem narodowego wieszcza od razu zmienia optykę, turyści stają się pielgrzymami do miejsc ważnych dla Polaków. Potwierdza to w jakimś sensie deklaracja inspirowana słowami Fiodora Dostojewskiego, jednakowoż utrzymana w duchu romantyzmu:
jeśli jest prawdą: żeby być zbawionym trzeba brać
na siebie odpowiedzialność za grzechy wszystkich*,
zbawiam się co dzień od nowa i co dzień od nowa upadam.
(s. 46)
Nie dziwi więc także punkt/wiersz – Drohobycz. W mieście, gdzie narodził się i zginął Bruno Szulz, szczególnie w listopadzie czuć klimat tamtego feralnego dnia roku 1942, gdy nadszedł kres wielkiego pisarza. Bohaterka wierszy Rudowicz wybiera czas, w którym będą mogli na nowo rozegrać tamtą scenę – „znajdźmy to miejsce, / w którym poczujesz nagły ból, zasłabniesz” (s. 10). Mężczyzna nie zginie jednak jak autor Ulicy Krokodyli, uratuje go miłość, pożądanie:
zawsze są jakieś wojny, ale wciąż jeszcze ważniejsze od białej flagi
jest białe prześcieradło. i tutaj można żyć, kochany.
zamieszkajmy pod wspólną klepsydrą.
(s. 10)
Czy jednak porównanie ukochanego mężczyzny do Szulca nie zwiastuje czegoś złego? Czegoś co i tak zmierza do katastrofy? Przecież jego związek z Józefiną Szelińską zakończył się niepowodzeniem, rozczarowaniem – jeśli wierzyć Agacie Tuszyńskiej (apokryf pt. Narzeczona Szulca, 2015). Choć była mu „najbliższym człowiekiem na ziemi” nie udało się, do ślubu nie doszło. Potem były już tylko romanse jak ten z Nałkowską… Znaków niespełnienia miłości w Błędnych ogniach będzie więcej, od tytułu nawiązującego do złowróżbnych światełek, przez wspomnienia Doktora Żywago czy cierpkie wyznanie „nie umrzesz dla tej miłości” (s. 36), aż po zapowiedź:
tu możemy zapomnieć o różnicy wieku, odległościach,
o tym, że pewnego dnia jedno z nas odejdzie.
(s. 42)
Jednak ludzie, którzy kochają wierzą. Są jak „błędne ognie”, które nie wiedzą, co lub kto się od nich spali. Są pełni modlitwy, zwiedzają cerkwie i synagogi, cmentarze i zabytkowe twierdze. Wszędzie czują sacrum, choć rzadko mówią o Bogu. Wszędzie też doznają obecności tych, którzy związani są z odwiedzanym miejscem, „w zaułkach, na ulicach, schodach, / szukamy majaczących cieni” (s. 16). W ustach podróżnych ożywają słowa napisane przez znanych jak Paul Celan i raczej nieodkrytych jak Selma Meerbaum-Eisinger, którzy kluczyli po tych samych ścieżkach (Czerniowice, s. 15). Wiele liryków wypełniają sentencje z utworów, które mogłyby wskazywać kierunek „jak żyć” od Tołstoja po Kaczmarskiego, od Mickiewicza po Zagajewskiego.
Każdym kolejnym wierszem Rudowicz zabiera czytelnika w niezwykle pouczającą pdrogę, pełną wielokulturowości i egzotyki. Dzięki licznym odwołaniom, przypisom, cytatom, nazwiskom i aluzjom do historycznych lub literackich wydarzeń i postaci pozwala nie tylko odkryć świat spoza kolorowych przewodników, ale przede wszystkim przeżyć wspaniałą przygodę intelektualną. Poetka potrafi w jednym krótkim wierszu oddać dawny klimat, niesamowitą przedwojenną aurę małych miasteczek, sklepów czy ulic. Bo choć nie mówi o krwi i cierpieniu wprost to ciąży jej okrucieństwo nazistów i sowietów, tęskni za zniszczonym światem, za herbacianymi polami i za widokiem kupieckiej karawany, za zapachem przypraw i muzyką. Dla niej „Wilenka nie łka po rosyjsku, / łka w jidysz. odbija gwiazdy” (s. 38).
Nasze książkowe błądzenie po Kirgizji, Żytomierzu czy Samarkandzie wznieca ogień ciekawości, zaprasza do stworzenia własnej mapy, jednocześnie każdy sam zdecyduje gdzie, kiedy i z kim podąży… Bo jak mówi poetka :
w tę podróż wyruszysz zawsze, odkrywco, jest wieczna
jak śnieg na szczytach, morska piana, z której właśnie się rodzę.
(s. 20)
Ten etap jej podróży kończy się powrotem do Kalisza, co sugeruje wiersz Sankt Petersburg, w którym mowa o rosyjskim gubernatorze Daraganie i jego niewyjaśnionej śmierci. Utwór przynosi refleksję na temat pamięci i przemijania:
jeśli ocalę, zostanę ocalona? czy zniknę
jak Żydzi, Rosjanie, Grecy – jak miasto
bez powrotu.
(s. 47)
W drugiej części zbioru tłem poetyckich refleksji nie jest już świat Wschodu, lecz Zachód – pojawiają się miejsca we Francji, Włoszech. Nie świątynie, lecz muzea. Nie mężczyzna, lecz kobieta staje się obiektem miłości, pożądania:
(…) zaraz to się stanie
zaraz się rozpocznie boski akt stworzenia:
dzień, noc, światło, ciemność, nowe oddzielenia.
nie było mężczyzny. święte księgi kłamią.
były dwie kobiety w niebieskim ogrodzie,
jedna dała drugiej owocu skosztować
i ogród je przyjął i szumiało drzewo.
(s. 58)
Więcej tu erotyki, namiętności i więzi, która niweluje lęki i kompleksy (kwestia brzydkiego kaczątka i łabędzia). Już nie narodowe akcenty, lecz perwersje i grzech są ważne w imię sztuki, która nie karmi się mesjanizmem, lecz mistyką ciał. Najlepiej oddaje to wyznanie:
rzemiosła można się nauczyć, ale artyzm
wymaga szaleństwa, czułej mowy i żaru.
spłoniemy, najdroższa, wtedy cię wyrzeźbię
w zmysłowej grze dłoni, w blasku ognia
pod marmurowym pyłem.
(s. 57)
Rudowicz zdaje się mówić, że czasem lepiej spłonąć w grzesznej miłości, lecz czując szczęście i faustowską chwilę, niż zmarmurzeć na cokole. Bo to tylko i aż „wiersz, którym teraz całuję cię na dobranoc” (s. 18).
Teresa Rudowicz: Błędne ognie. Zaułek Wydawniczy Pomyłka. Szczecin 2014, s. 90.