Żuliński, Dzieci z Hammeln

Sein zur Liebe w drodze z Hameln.

Paraboliczny sens baśni każe wędrować do źródeł, szukać fundamentów, na których zasadza się nasza egzystencja, a zasadza się na dwóch kariatydach, syjamskich siostrach – miłości i śmierci. Jedna nadaje sens życiu, druga jest jego ostatecznym sensem. Heideggerowskie Sein zum Tode lub – jak wolał pod koniec życia – sein zum Wort, dopomina się o jeszcze jedno dopełnienie bytu – sein zur Liebe.

            Egzystencja człowieka jest lękiem przed nicością, tylko miłość czyni nasze życie znośnym, nawet pięknym, i tylko człowiek (jedynie on!) jako „pasterz bycia” może zbliżyć się do prawdy, bezpiecznie wstąpić w „otwarte”. Pewnie dlatego tak często wymyka się rozumowemu poznaniu, balansuje na cieniutkiej linie pomiędzy tym, co jawne, dostępne zmysłom, a tym, co tajemnicze, dostępne jedynie przeczuciu, intuicji, wierze. W owym zwrocie istotną rolę odgrywa słowo. Nie jest to oczywiście za Pawłem Mościckim – logos obliczalnego rozumu, lecz powiadanie poety, który w wierszu nastraja swoje bycie na prześwit prawdy. Ten pierwotny wymiar słowa, który pobrzmiewa w poezji godnej w pełni tego miana, jest właściwym Otwarciem świata.

            Od erotyki do metafizyki, od miłości do śmierci wędrujemy w nieznane za głosem czarodziejskiego fletu szczurołapa. Wszyscy jesteśmy dziećmi z Hameln, a poezja – godna w pełni tego słowa – nam to uświadamia.

            To pierwszy wniosek, jaki nasunął mi się po lekturze najnowszego tomu wierszy Leszka Żulińskiego, pod tym właśnie tytułem. Pierwszy, ale nie jedyny, bo tom bogaty w odniesienia i konteksty aż skrzy się wielokrotnością odczytań na bardzo wielu płaszczyznach – filozoficznej, historycznej, geograficznej, kulturowej, wreszcie językowej, bo i tutaj sporo się dzieje.

            Tom spinają klamrą dwa wiersze rymowane. Pierwszy jest fraszką – dialogiem z wierszem Jana Lechonia – Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną, /

Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno. Żuliński w typowy dla siebie sposób dopowiada: mieszkam trochę u jednej, a trochę u drugiej, / wobec obu mam spore, niespłacone długi (Miłość, śmierć, fraszka).

            W wierszu Cisza, zamykającym tom, w iście leśmianowskim klimacie, tańczymy nasz dance macabre, póki nie wybrzmi ostatni akord. Pomiędzy – rozpisana na wiele instrumentów, niezwykła uwertura. Najpierw miłosna – pulsująca, żywa, gorąca.

            Wieczna, bo apatia, stoicyzm, klerkizm to zwykłe / samooszustwo – myślisz, że tamto już minęło, / a ty nagle wychodzisz z wody i zalewasz mi usta / wierszem. (Goplana). Zaiste, piękna to fraza i to ona jest dla mnie kluczem do odczytania tych wierszy, w których barwny korowód boginek, westalek, strażniczek ognia, bachantek i muz. Wyrastają między słowami, jak kalina w wierszu, by pojąć – że świat taki sam, choć inny // i zaczyna się w każdej chwili (Kalina). W każdej chwili też może się skończyć – zostaną po nas tylko rzeczy (..) umrzemy po raz drugi, / kiedy rozpadną się w proch // (Nic). Może Żuliński ma rację, może jedyna „śmierć wtóra” to moment sprzątania, wynoszenia na śmietnik rzeczy martwych i zbędnych?

            Druga część Dzieci z Hameln jest próbą „ułożenia się” ze śmiercią albo ułożenia jej w sobie, oswojenia. W niej cały szereg odniesień, jakby poeta chciał pomieścić wszystko, co dla niego ważne – lektury, obrazy, filmy, miejsca. Teraz w czterech ścianach pokoju tańczą jak cienie w jaskini filozofów London, Rimbaud, Szymon Słupnik, Kant, Jonasz w brzuchu wieloryba, Hans Kloss, Luis Malle i twarze kobiet, które kiedyś spotkają się w jednej.

            To oczywiście nie wszystkie konteksty i nawiązania. Bodaj najpiękniejsze znajduję w wierszu Carpe diem. Chyba nigdy dotąd ta horacjańska maksyma nie brzmiała tak pięknie, tak donośnie, tak głośno. Nasz dzień wypełnia mnóstwo spraw pilnych i ważnych, nasze decyzje i nasze wybory nadają mu określony bieg, ale każdy poranek zwiastuje wieczór, bez względu na nasze albo-albo. Ta pewność, właśnie tutaj nabiera nowego sensu, Żuliński mówi o sprawach ważnych, do tego mówi pięknie – jeśli twój kolega wystąpił w TV, powiedz mu: / – wypadłeś super! jeśli koleżanka: ładnie wyglądałaś. / to ważne; żeby umieć rozmawiać z ludźmi. trzeba / starać się, by czuli się dobrze, by wiedzieli, / że ich lubisz (..)

            Pojawia się tu również pytanie o prawdę. Czym jest i czy poza jedyną pewnością, jaką mamy, istnieje jakakolwiek inna? Czy szeroko pojęta rzeczywistość nie mami nas tylko, nie zwodzi. Kto wie, może wszystko potem okaże się inne – bóg będzie kobietą, / niebo – piekłem, a drzewo wiadomości dobrego i złego / zwykłą sosną. (Carpe diem)

            Baśń naszego życia zapisuje się strona po stronie, a dobro i zło w wiecznym przeciąganiu liny, w nieustannej walce, w której nie ma zwycięzcy. Może grecki Merkuriusz i dziarski Mefisto mają tą samą twarz, a może to nasza twarz, nasze negatywne alter ego. Jesteśmy tylko planktonem w wielkim oceanie, łańcuch pokarmowy nie unicestwia istnienia, / lecz z niego wynika, obraca wieczne koło złego i dobrego (Racja braci Grimm). Życie to – za Jungiem – Wagnerowski motyw muzyczny, wieczne powtarzanie najzwyklejszych pod słońcem dni, strumień porywający człowieka do błazeńskiego tańca godzin, miesięcy i lat, nieustanna przemiana bytów.

            Wiersze Żulińskiego to wielopiętrowe budowle, pełne wieloznaczności, zaskakujących konceptów i niezwykle sugestywnego języka, w którym też dzieje się bardzo dużo. Już na poziomie samych tytułów mamy geograficzne nazwy – Morze Łaskawe, Ziemia Wyczekana, czy zręczną grę słowną – Verba mate, ale to nie wszystko. Poeta doskonale wie, że powiedzieć coś nowego można tylko, odkrywając w języku nowe lądy i łącząc je w nowe słowa, sensy i znaczenia. Taki jest wiersz Ortografia:

            jak się pisze „śpimy”? razem czy osobno?

            jak się pisze „życie”? jakie są reguły?

            jak się pisze „ból”? kiedy jest on red?

            jak się pisze „wiersz”? na co się odmienia?

            jak się pisze to, co jest nam pisane,

            a jak na Berdyczów, skoro stamtąd cisza?

 

            Żuliński zna moc słowa, potrafi wydobyć z niego magię i puls, wie, że jest kruszcem, że w poezji każde słowo obraca się w palcach, w ustach, / bierze pod światło. tak robi się brylanty z diamentów (Słowo).

            I ta poezja jest brylantem – o najwyższej próbie.

 Teresa Rudowicz

eleWator, nr 1/2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>