Motywy żydowskie u Lipińskiej, Fietkiewicz-Paszek, Samsela, Klajman-Gomolińskiej

W naszej rodzinie zawsze było więcej skrzypków niż kupców – motywy żydowskie w Rejestrach Elżbiety Lipińskiej i w innych wierszach

            Czy można umierać dwa razy? Czy można żyć z podwójną tożsamością. Podwójną kulturą, religią, językiem? Kim się wtedy jest? Polakiem? Żydem? Każdym po trochu? Może żadnym. Nikim.

            Rejestry Elżbiety Lipińskiej (tom nagrodzony w Tyskiej Zimie Poetyckiej w kategorii – po debiucie) stawia przede mną wiele znaków zapytania. Wiele w nim znakomitych wierszy, ale pójdę tylko żydowskim tropem. Tak chcę, tak wolę, tak czuję.

Wierszy o tematyce żydowskiej jest tu kilka. Jak choćby Kamienie dedykowane dziadkowi poetki. „Od kiedy dowiedziałam się, że tak się robi, / (późno, tak późno, że trudno uwierzyć), / chciałam ci położyć kamyk na grobie – pisze Lipińska.

            Próbuję jakoś umiejscowić miasto przodków Elżbiety Lipińskiej. Ślady prowadzą do Warszawy. Przypominam sobie niedawno nakręcony film o Irenie Sendlerowej i przejmującą scenę marszu Janusza Korczaka z dziećmi na śmierć. Może jechali jednym transportem z dziadkiem poetki. Może razem zmienili się w kamień? Mnóstwo pytań bez odpowiedzi.

            Może gdyby udało mu się „zdobyć Palestynę”. Pojechał tam szukać ziemi-obietnicy spokoju, bezpieczeństwa, stałości.

Czy w międzywojniu myślał poważnie o opuszczeniu Polski w obawie przed narastającą, wzorem zachodniego sąsiada, segregacją rasową oraz nacjonalizmem? Wtedy był jeszcze czas. Świat dopiero miał zacząć kruszyć się i rozpadać. Nie udało się, „właściwie od razu było wiadomo, / że to się nie może udać. / W naszej rodzinie zawsze było więcej skrzypków niż kupców. [Tam i z powrotem] – dopowiada wnuczka.

            Wtedy, w latach trzydziestych, nadchodziło już najgorsze. Czy babcia, która „nie mogła żyć bez polskiej jesieni [tamże], przeczuwała nadchodzącą hekatombę?

„Na zdjęciu wyglądasz jak zdobywca. / Jeszcze nie wiesz, że tych jesieni tak niewiele [tamże] – puentuje Lipińska.

            Jej opowieść odsyła mnie do sonetu Łyżka mleka Izabeli Fietkiewicz-Paszek (jednej części tryptyku inspirowanego malarstwem Chagalla). Stare, żydowskie małżeństwo. Miłość, uległość, pokora wobec wyroków najwyższego. Proste, zwyczajne życie i „jak podskórna świętość – codzienna uwaga”. Rutynowe czynności mają zapobiec rozpadowi, zlepiać pękający świat, scalać. Dlatego trzeba „podać łyżkę mleka, okryć kocem plecy”, ugotować koszer, sprzątnąć, zmyć naczynia. „Nic wielkiego. Jednak: / jest w tym jakaś czułość, nieszczególnie rzewna, / jakby stała za nią przenikliwa jasność, // że rozpad wyrasta z codziennych zaniedbań. / Ale jest coś jeszcze: przeczucie, że pęka / ich świat, i że ona usłyszy ten nagłos”. Żywe kolory, pozorny spokój obrazu, prostota, jeszcze mocniej przemawiają do widza, krzyczą wręcz. Podobnie jest z wierszem. Poetka wie, że najmocniejsze dźwięki kryją się w ciszy, dlatego spokojnie, prawie szeptem, ale niezwykle sugestywnie, opowiada o świecie minionym bezpowrotnie. Łyżkę mleka przechowała też w pamięci Bella Chagall. We wspomnieniach Dzień pokutny Yom Kippur pisze: „Biegnę odwiedzić mojego dziadka. Jest stary i chory i on także pozostał sam w domu. Rabin z Bobrujska (dziadek jest w jego kongregacji) zakazał dziadkowi pościć. Co godzinę musi brać łyżkę mleka. Idę więc do dziadka, aby mu podać mleko. Dziadek się modli. Nawet nie spojrzał na mnie, tylko wybucha cichym płaczem. Łyżka z mlekiem chwieje się w moich rękach, ochlapuję sobie palce. Dziadkowe łzy spadają na łyżkę i mieszają się z mlekiem. Ledwo zwilża swoje wargi i mocniej łka gdy widzi, że się nim opiekuję. Z ciężkim sercem wracam do domu.”

Być może to wspomnienie właśnie posłużyło malarzowi jako inspiracja. Być może zupełnie inne. Nie wiem.

            Witebsk, Warszawa, Płońsk. Tysiące innych miast, tysiące mężczyzn, kobiet, dzieci, tysiące serc „uwięzionych w kolczatkę” jak serce małego Abimelka z wiersza Na powtórne otwarcie getta z tomu Dormitoria Karola Samsela.

„Czy można tu, mój mały, ukryć się gdziekolwiek – / wsunąć się w tył monety lub kawałek brzozy? / Lub pod rewersem wody nieść płuca jak stągwie / i wierzyć w wybudzenie z najkrwawszej hipnozy”?

Małe przyjazne miasteczko, oswojone ulice, kramy, szkoła, synagoga, matka – podobno można umrzeć nawet w środku życia. Abimelek umierał wielokrotnie, wielokrotnie grzebał tradycję, żydowskie rytuały, święta.

Samsel w przejmujący sposób opowiada historię narodu z małego miasteczka „wielkością i rozumem na ciało skrojonym”. Takich miasteczek było dużo, wiele z nich przecież znamy z literatury czy filmu. Pozostały żywe. Przetrwały tylko tak.

            Jak wytłumaczyć dziecku śmierć? Oswoić odchodzenie najbliższych? Niezwykły jest wiersz Baribum z tomu eloi Ewy Klajman-Gomolińskiej. Tu tropy wiodą do płońskiego getta i do chłopca z wymyślonym psem-strażnikiem, z pluszowym misiem.

Jesteś moją pluszową nadzieją Przytulam się do ciebie/ śpiewem ptasim, chmurą kremową i światłem girland kwiecia / Śmierć nie jest końcem / Kiedy dorośniesz i wyrzucisz już misia / Będę odwiedzał cię sufitem chodząc załamaniem / Mroku i brzasku Będę nutą w naszych ulubionych piosenkach (…) Śmierć nie jest niczym złym Przysięgam, że będę zawsze w tej piosence / Jak twoja babka, pradziadowie / I w tobie będzie grać / Tumbala, tumbala, tumbalalayka”.

            Pamiętamy dobrze znakomity film Roberta Benigniego Życie jest piękne, w którym główny bohater Guido Orfice przekonuje syna, że rzeczywistość obozowa jest fikcją, że uczestniczą w grze. Za uzyskanie tysiąca punktów jest nagroda – czołg. Ta mistyfikacja daje chłopcu poczucie wyjątkowości, pozwala znosić wiele, oswajać strach, zimno i głód. Życie dziecka powinno być piękne. W każdych warunkach.

            Motyw gry, zabawy wykorzystuje również Ida Fink w swoich opowiadaniach, wykorzystuje go również Lipińska w znakomitym wierszu Sztuka magika z tomu Pożegnanie z czerwienią.

            Ocalenie bardzo często wiązało się z nową tożsamością z nową rodziną, nowym życiem. Taki jest Baruch-Benedykt z wiersza Druga śmierć Elżbiety Lipińskiej. Żydowska matka wraca w snach. „Ciepła ręka odgarnia spadające na czoło czarna loczki, / uparcie wymykające się spod czapki”. Stary człowiek bez tożsamości wie – „nie jest łatwo umierać dwa razy / bez materialnej duszy, choćby ważyła ledwie parę gramów. / bez starego boga, choćby i był gniewny”.

            Taki jest Romuald Jakub Weksler-Waszkinel, polski ksiądz katolicki żydowskiego pochodzenia. Urodził się w getcie w Starych Święcianach koło Wilna, jako syn Jakuba i Batii Wekslerów Kilka dni przed likwidacją getta matka oddała go polskiej rodzinie Piotra i Emilii Waszkinelów. Wówczas wypowiedziała te słowa: „Pani jest chrześcijanką, pani wierzy w Jezusa, więc niech pani w imię tego Żyda, w którego pani wierzy, uratuje moje dziecko. Gdy dorośnie, zostanie księdzem”. Został. Księdzem-filozofem, pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Miałam okazję i ogromną przyjemność słuchać jego opowieści o narodzie żydowskim. Próbując ocalić pamięć o swoich biologicznych rodzicach, zgładzonych w Stutthofie i Sobiborze, o tysiącach innych, zamordowanych w komorach gazowych faszystowskich obozów zagłady, ocala własną tożsamość.

            Czy „wybudzenie z najkrwawszej hipnozy” w ogóle jest możliwe? Co słowo Żyd oznacza dzisiaj? Kamienne pomniki Treblinki krzyczą donośnie i przejmująco. Na wschodzie kraju widoczne ślady obecności. Im dalej na zachód tym mniej, nikomu niepotrzebne, zaniedbane kirkuty, a przecież na rynkach wielu polskich miast, także i w moim rodzinnym mieście – Kaliszu, biją serca Abimelków, Icków, Rachel. Żydzi nie zaludniają już ich w sposób widoczny, odrębny, piękny. Funkcjonują w zbiorowej wyobraźni bardzo różnie. Nieokreśloność „Żyda” jest w naszej kulturze zjawiskiem wyjątkowym. Nie posądza się nikogo, że jest Francuzem, Czechem, Niemcem. Posądza się Żydów. Już samo słowo „Żyd”, brzmi dwuznacznie, ambiwalentnie.

            Jerzy Nowak w artykule Żydzi po zakończeniu II wojny światowej pisze: „Trauma po wyniszczeniu europejskich Żydów nie wszędzie była jednakowa. Całe połacie świata nie odczuwały współczucia ani nie okazywały żałoby. Dość wspomnieć Stany Zjednoczone (uwikłane na początku lat 50. w wojnę w Korei) i Kanadę, a także nowo utworzone państwo Izrael. Tych europejskich Żydów, którzy przeżyli zagładę i szukali schronienia w Palestynie, nazywano „mydło”, odnosząc się do nich z nie ukrywaną pogardą.”

            „Nie na darmo to morze jest martwe” – konstatuje Elżbieta Lipińska w wierszu Sól ziemi i dodaje – „Lecz ślady, co powinny utrwalić się w soli, odcisnąć/ swoje piętno, zgubione na zawsze”.

            Historia musi mieć ciąg dalszy, ale nie może nie mieć przeszłości, a tej nie da się odtworzyć bez Żydów (w niektórych częściach kraju stanowili ponad połowę mieszkańców).

„Nasz los dla was przestrogą” – brzmi napis na kamiennej płycie mauzoleum Majdanka. Może polska ręka powinna dopisać – „Nie ma nas bez was”.

Teresa Rudowicz

Migotania, 2012

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>